Nie ufam nikomu. Nie ufam nawet sobie. Wiecie, ze na sobie tez mozna sie zawiesc? Ja tak mialam kilka razy. Wiem, ze mi tez malo kto ufa. Jestem zimna i nieprzyjaznie nastawiona do nowo poznanych osob, bywam tez opryskliwa. Mam powazny wyraz twarzy dlatego budze niechec. Ale ci ktorzy chca mnie poznac przekonuja sie, ze pod ta maska kryje sie normalna, wesola dziewczyna. Daje sie poznac dopiero gdy sama tego chce. Ostatnio kilka osob stwierdzilo, ze moja najlepsza cecha jest to, ze umiem sluchac. Nie osadzam nikogo, nie daje zadnych rad. Mysle, ze najbardziej potrzebuja rad ci, ktorzy sami ich udzielaja. Kazdy najlepiej wie co ma robic, co jest dla niego najlepsze. Kazdy jest wyjatkowy. Ile ludzi tyle charakterow i nie mam zamiaru nikogo zmieniac. Nie lubie gdy ktos probuje to robic ze mna, wmawia mi cos lub do czegos namawia. Czuje, ze niektorzy chcieliby mnie zmienic. Takich osob unikam .Ja po prostu akceptuje kogos takiego jaki jest albo go unikam. Dlugo przyzwyczajam sie do ludzi i sama tez nie przedstawiam sie od razu jaka jestem naprawde. Niedawno nauczylam sie, ze nie wolno za wiele pytac. Juz nie zaglebiam sie w zycie ludzi. Jesli ktos bedzie mial ochote to zacznie mowic.
Z jednej strony mysle, ze ludzie sa podli, zawistni, zaklamani, zapatrzeni w siebie, niezdolni do jakich kolwiek uczuc ale z drugiej mysle, ze w kazdym drzemie choc odrobinka pozytywnosci. Nie przekreslam nowo poznanych znajomych, ale je obserwuje zeby wyciagnac wnioski, ktore czesciej sa negatywne niz pozytywne. Malo mowie o sobie ale czasem dopada mnie slowotok. Nie lubie gadul, ktore mowia aby mowic. Za to fascynuje mnie w ludziach madrosc zyciowa, ktora niewiele z nas posiada.
Nie mam przyjaciol. Wielu z nas nie rozumie chyba znaczenia przyjazni. To jest takie wyjatkowe zjawisko bardzo rzadko spotykane. Mowimy; to jest moj przyjaciel, i wynika z tego ze mamy ich setki. Twierdze, ze jesli ktos ma choc jednego przyjaciela to jest szczesliwcem. Przyjazn to cos wiecznego, trwalego, idealnego. Na razie nie znam nikogo kogo moglabym zaszczycic tym mianem. Nie ubolewam nad tym, ze nie mam przykjaciol, bo czy oni naprawde sa mi do czegos potrzebni?
W swoim towarzystwie jestem wesola, zwariwana, czasem zakrecona, smieje sie bez przerwy, zartuje na kazdy temat i wszedzie mnie pelno. Zawsze mozna na mnie liczyc, nie jestem msciwa. wybaczam wyrzadzone krzywdy ale nie zapominam. Chyba mam dobre serce. Rozczulam sie nad ludzkim nieszczesciem. Najchetniej kazdemu bym nieba uchylila gdybym tylko mogla i gdyby to sprawilo ze wszyscy beda szczesliwi. Okazuje twardosc ale w rzeczywistosci jestem mieczakiem.
Nie okazuje zlego humoru.Jesli jest mi z czyms zle staram sama sobie z tym poradzic i nie wyzywam sie na innych.
Nie zawsze poznasz smutku oblicze gdy lzy rzesiste sie leja. Bywa ze w sercu lamie sie zycie a usta nadal sie smieja...
Nie wierze w boga i w sily nadprzyrodzone.Wierze w przeznaczenie. Wierze w siebie, Jest pewna sila w tej wierze, ktora w sobie nosze, pielegnuje ja i wspomagam. wierze, ze jestem w stanie wszystko zrozumiec i wszystko przetrwac. Jestem tez w stanie zrobic wiecej niz robie. Staram sie wytrwale dazyc do wyznaczonych przez siebie celow. Bywa, ze nie mam motywacji do dzialania i cos lub ktos musi mnie popchnac do tego. Chce isc do przodu.Mam rozne plany i rozmaite marzenia. Mam nadzieje ze wiekzosc z nich uda mi sie zrealiazowac predzej czy pozniej.Daze do tego malymi krokami. Jestem raczej optymistka. Lubie cieszyc sie zyciem i tym co mam. Korzystam z chwili, carpe diem. Bronie sie przed pesymizmem ( lecz czasem mnie dopada) bo kloci sie z najwiekszym darem jaki mam czyli zyciem.
Kocham muzyke. jest ze mna prawie wszedzie i zawsze... W pracy, w domu, w podrozy, gdy zasypiam, gdy sie budze. Wyciszam sie przy niej i relaksuje, a innym razem daje mi sile i energire do dzialania. Muzyka dobrze na mnie wplywa. To takie lekarstwo na wszelkie zlo.
Jestem nerwowa i zdarza mi sie wybuchnac jak cos wyprowadzi mnie z rownowagi lecz rzadko sie to zdarza. Nie okazuje swoich nerwow. Niektorzy mowia, ze jestem bardzo spokojna i opanowana. A ja po prostu dusze wszystko w sobie. Jestem uparta ale nie klotliwa. Wiem, ze zawsze mam racje lecz nie kloce sie o nia. Potrafie przytaknac, zas w glebi wiem ze mialam racje. Nie przegada sie mnie. Nie obchodzi mnie co inni o mnie mysla. Najwazniejsze ze ja znam swoja wartosc.
Bardzo duzo mysle. O wszystkim. Po nocach dlugo nie moge spac, bo mysle. Cokolwiek robie, gdziekolwiek jestem - mysle. Odtwarzam rozne sceny, ktore juz byly albo maja nadejsc. Analizuje wszystko bardzo dokladnie, kazda przebyta rozmowe czy wydarzenie. Az glowa boli na sama mysl.
Nie wierze w milosc. Zaliczam.to do zjawisk nadprzyrodzonych. Wedlug mnie to cos idealnego a ja nie wierze w idealy. Pomimo tego, ze nie wierze w boga to mysle ze prawdziwa miloosc powinna byc taka jak zostalo napisane w bibli.
Milosc cierpliwa jest, laskawa jest, milosc nie zazdrosci, nie szuka poklasku, nie unosi sie pycha, nie dopuszcza sie bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi sie gniewem, nie pamieta zlego, nie cieszy sie z niesprawwiedliwosci lecz wspolweseli z prawda, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim poklada nadzieje, wszystko przetrzyma, nigdy nie ustaje...
Ludzie mowia, ze milosc to cos co sie czuje, a oszukuja sie nawzajem, zdradzaja, nie sa wobec siebie wporzadku, nie potrafia wybaczac, mszcza sie na sobie. Jak oni moga mowic o milosci? Przeciez to absurd!
Tak sobie dumam nad swoim charakterem i stwierdzam ze mam dwie osobowosci. Na pierwszy rzut oka jestem twarda, zimna, opanowana, powazna, malomowna, a jednak jetem wesola, miekka i pelna nadzieji, i choc jestem nieufna to daje sie poniesc emocjom. Chyba nie tylko ja mam die twarze?