Weekend przeleciał mi między palcami niewiadomo nawet kiedy.
Piątku praktycznie nie pamiętam...
Sobotę spędziłam na Przemysłowej malując jakieś idiotyczne witraże na oknach (swoją drogą kiedyś tam ten witraż opublikuję na blogu, a co mi tam. Najwyżej mnie wyśmiejecie), póxniej 'nocując' u Cienia, razem z Neko.
Co tu dużo mówić... było po naszemu. Monika przyniosła nam piwko (piwko z mlekiem jest zabójczo pyszne, ale mną sie nie sugerujcie, mam zjebane kubki smakowe). Było śmiesznie.
Pośmiałyśmy się wpierw ze Zwierzyneckich plastików, poobgadywałyśmy stare babcie, a co tam^^
Poczytałyśmy blog emo Martynki, żeby się pośmiać.. no i się pośmiałyśmy, z naiwności ludzi, którzy myśleli, że to pisze jakaś pieprznięta małolata.
Mev wyjechał do 100-licy na szkolenia... póxniej jedzie do rodziców, także zobaczymy się prawdopodobnie dopiero we wrześniu. Masakra...
Pogoda się niby polepszyła, ale nadal mi się nic nie chce. Nadal nie mam na nic kasy. I w ogóle jestem na nie. Tak więc radzę na mnie uważac, bo zwłaszcza teraz jestem strasznie drażliwa.
No cóż...
Na zdjęciu z Relią (moją córeczką) by Maciu.
Cholera, będę za wami tęsknić!
A w środę misja: sukienki. Będzie szał na Okólnej.