Dużo już wody upłynęło od kiedy zamieściłam poprzednią część relacji, a jeszcze więcej od momentu kiedy skończyła się wycieczka i dzisiaj przyłapałam się na tym, że zaczynami się mylić chronologia zdarzeń. Także, jeślibyście wyłapali jakiś błąd to krzyczcie.
Drugi dzień zaczął się jak to zwykle na wycieczkach szkolnych, czyli od późnej pobudki i spóźnienia na śniadanie tzn. kto się spóźnił to sie spóźnił.
Jeśli chodzi o nasz pokój, to spóźnienie nie byłoby aż tak duże, gdybyśmy przez 15 min nie stali pod drzwiami jadalni dziwując się, dlaczego wszyscy zaspali podczas, gdy nasza klasa konsumowała już pełnowartościowy posiłek. Śniadanie było zresztą całkiem smaczne, w formie szwedzkiego stołu, jeśli mamy być dokładni.
Na ten dzień mieliśmy w planie tylko dwa punkty do odhaczenia. "Akwapark" zaliczyliśmy jako pierwszy. Słowo zostało napisane w cudzysłowiu dlatego, iż obiekt ten nosił te dumne miano raczej nie zasłużenie. Poza jedną zjeżdżalnią i jednym niezbyt wielkim basenem nie było więcej atrakcji. Ci którzy z różnych powodów nie mogli lub nie chcieli pływać zajęli miejsca w kawiarni z punktem widokowym i zajęli się sobą. Śmiem twierdzić, że w większości były to zajęcia mocno niekonstruktywne tzn. pstrykanie zdjęć wszystkiemu do ok, robienie niby kartkówek, produkowanie mazańców itp. Oczywiście nie zabrakło standardowego "państwa miasta" urozmaiconego przez dodanie kategorii: "słówko angielskie", "marki samochodów" i "rzeka" :)
Jeszcze przed obiadokolacją musieliśmy także odhaczyć drugi punkt programu: rezerwat geologiczny "Kadzielnia". Teren ładny, górzysty, można popatrzeć, ale chodzić to już zupełnie, co innego. Co chwila słychać było więc jęki i postękiwania. Jednakże codzienne zmagania z biskupiackimi schodami dały rezultaty i wszyscy trasę przetrwali. Może pan Reczek jest w błędzie i nie jest z nami jeszcze aż tak źle. Z góry roztaczała się ładna panorama na część Kielc, można było także wypatrzeć nasz hotel. (Nie)wątpliwą ozdobę tego miejsca stanowiły dwie tablice Mojżeszowe nienaturalnej wielkości wyrastające ze wzgórza. Na dnie dolinki znajdował się śliczny stawik z wodą w ślicznym odcieniu zieleni. I to chyba wszystko, co można o tym miejscu napisać. Tzn. jakby się uprzeć to można więcej napisać np. coś o budowie geologicznej itp., ale to już temat raczej na referat z geografii.
Po zaliczeniu wszystkich atrakcji mogliśmy wreszcie zająć sie w spokoju robieniem tego, po co pojechaliśmy na wycieczkę, czyli nicnierobieniem ^^ Po obiadokolacji złożonej z pomidorowej, naleśników na słodko i pierogów z mięsem :P, tradycyjnie wybrałam się o Eweliny i Pauliny na dobranockę. Tym razem bohaterowie wieczorynki (tytułu nie pamiętam) wpierw próbowali ściągnąć z drzewa wędkę, która im tam ugrzęzła (tym razem jednak wykorzystali w tym celu inną metodę, mianowicie druga wędkę), a potem pomagali małemu żółwikowi dotrzeć na Zjazd Wędrujących Żółwi. Po prostu życiowe problemy.