photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 14 CZERWCA 2009

Dzień drugi - spacer

Po dobranocce powstał projekt wycieczki do lasu. Po pół godzinie nasza dzielna gromadka (ja, Ewelina, Paulina, Dżastina, Wojtek, Daniel, Tadzik) czekała już na panią G., która ofiarnie zgodziła się z nami przejść.

 

     Zaczęliśmy się zagłębiać w park-las. Na początku ścieżką, która jednak szybko zniknęła nam z oczu. Kluczenie bezdrożami było zresztą zabiegiem celowym, mającym doprowadzić  do naszego zgubienia sie w lesie, co się jednak nie udało. Szliśmy przez drzewostan mieszany, sosnowy bór (przypominający te nad Bałtykiem) i rzadki lasek brzozowy porosły mchami i paprociami. Powietrze pachniało wakacjami. Teren był niewątpliwie urokliwy i z lekka& górzysty (widok pani G. wspinającej się 10m. po prawie pionowej glinianej skarpie - bezcenne). W pewnym momencie ktoś zauważył, że już późno i przydałoby się zawrócić. Na wyczucie (bynajmniej nie po słońcu, którego zresztą nie było juz widać) wybraliśmy kierunek, który miał nas doprowadzić do hotelu. Zanim to sie jednak stało, doprowadził nas na teren strzelnicy policyjnej, a potem na sprytnie ukryty w środku parku plac zabaw: huśtawki łańcuchowe i wahadłowe, zjeżdżalnia, "rura strażacka" i karuzela osiągająca większe prędkości niż taka, jaką można się przejechać w wesołym miasteczku.

      Szczególnie ta ostatnia zabawka dostarczył nam wiele mocnych wrażeń. Pani L. powinna używać takich pomocy naukowych, kiedy opowiada uczniom o sile odśrodkowej ^^ W tym przypadku była ona tak silna, że miało sie wrażenie, że za chwile urwie ręce lub nos :D A najśmieszniej było po zejściu z karuzeli. Delikwent zataczając się i wywracając próbował jak najszybciej dotrzeć do najbliższego drzewa i obejmując je przetrwać trzęsienie ziemi. Kto tego nie zobaczył, niech żałuje :P

W końcu pani G. udało się nas wyciągnąć z placu zabaw. W lesie było już prawie ciemno. Po jakimś czasie zobaczyliśmy miejsce, gdzie kończyły się drzewa i zaczynała się polanka. Wpierw mało nie wpadliśmy do zaśmieconych bunkrów, a później stanęliśmy jak wryci. Przed nami roztaczał się niepospolity widok: ruiny dwóch wielkich i głębokich basenów, z poniszczonymi kafelkami i ledwo stojącą wieżą do skoków. Nie bez problemów zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy już prostą drogą do hotelu, o którego o dziwo trafiliśmy i to jeszcze przed ciszą nocną.