- Wyjdź. Wyjdź, proszę.
Zdążyła nim mógł zauważyć oznaki smutku, zostawiając uchylone drzwi i zapach perfum. A on pozostał w jedynym towarzystwie przeznaczonym mu przez Boga - swoim własnym. Złote światełka wypełniały pokój ciepłem, odbijając się w lustrze i szklanych drzwiczkach, w kieliszkach pustych do połowy, w przymkniętych oczach. W tym świetle najpiękniej wyglądała jej skóra. Nagi kark, ramiona, uszy, muskane palcami i oddechem. Obraz na stałe wyryty w jego świadomości, nie dający się zmazać nawet, gdyby bardzo chciał. Teraz jedyne piękno pozostałe razem z nim, stanowiły białe i czarne klawisze, rozmyślnie ułożone jeden obok drugiego, w harmonii, jakiej zazdrościł, odkąd stał się świadomym człowiekiem. C, f, es, des... Rozpoczął rytuał, próbował przywołać duszę człowieka, który jako jedyny na całym świecie potrafił go zrozumieć. Kompletnie obca osoba, ale tak bliska, tylko za sprawą współodczuwania. Melodia rozpływała się w powietrzu, docierając do półek, książek, ścian, wsiąkając w nie, samym dotykiem sprawiając, że stawały się czymś ważnym, wartościowym. Cały gniew znikał wraz z każdym kolejnym dźwiękiem, stawał się niezauważalny w konfrontacji z tym, co postanowiło go zastąpić. Nienazwane uczucie, nikt jeszcze go nie odkrył.