Czy to szczęście jest mi w końcu pisane?
Bo ja jakoś nie potrafię go odnaleźć należycie.
Wymagam za dużo? Chce tylko wzajemnego wsparcia, komfortu, szacunku, rozmowy o ważnych i mniej waznych rzeczach...miłości... czy to wiele?
Dalej nie potrafię znaleźć siebie. Czy to ma jakiś wpływ na to w kakiej sytuacji się znajduje? Czy to tylko moje złudzenie... może w rzeczywistość jest inaczej...
Próbuje uspokoić siebie... ale z drugiej strony boję się spokoju...chcę żeby to wszystko się zmieniło...ale z drugiej strony boję się zmiany...boję się rozczarowania...boję się, że będę miała na tyle wyjebane w siebie, że te myśli wygrają...będę znów próbować, znów się spalać... od nowa i od nowa? Czy jeszcze jest miejsce w którym muszę się złamać by świecić...by być szczęśliwą.. boję się tej "bylejakosci" a z drugiej strony chce w końcu zacząć żyć! Jest we mnie tyle sprzecznych ze sobą emocji, że już chyba wolę je ignorować...