Haj. Reanimuję tego pompacza. Poczułem wewnętrzną potrzebę pisania.
Wiem, że nikt... no może jedna, albo dwie osoby, czytają moje smarowania. Jednak nie po to piszę, by to wszyscy czytali. Piszę dla siebie. Da wyrzucenia emocji, żali i wesołości. To jest, tak jak by, mój przyjaciel. W życiu takiego nie mam. Nie ma co się czarować.
Jako, że posprzątałem ten burdel i wyrzuciłem dziwki za okno, oznacza to zmianę. Coś nowego.
Tak się akurat składa, że i w życiu podobnie. A nawet bardziej wyraziście.
Przez długi czas miałem wszystko poukładane. Wiedziałem co będę robił za tydzień, za dwa, za miesiąc, za rok. Dążyłem do tego, kultywowałem i wszystko szło pomyślnie aż do punktu kulminacyjnego. Pierwszy etap przeszedłem bez problemów. Drugi padł. Z nim wszystko padło. Wszystko.
Przeżywam przerwę w życiorysie. Wytatuuję sobie.
Postanowiłem pozmieniać wszystko. Obrać inne drogi do tych samych celów. Zrywam niektóre kontakty, kończę z nałogami. Dwa mam za sobą, dwa przed. Chociaż jeden z nich jest dobry i nie mam zamiaru z nim zrywać, tylko go, w pewnym sensie, przybliżyć jeszcze do mnie i być nałogiem dla tego nałogu.
Tak to jest, w moim suchym życiu, że moje nowo obrane perspektywy skończą jak każde inne. W większości z moich własnych rąk, którym nie trudno powiedzieć- nie chce mi się.
Kiedyś myślałem inaczej. Teraz stawiam na świadomość, logikę. Po zanalizowaniu swoich planów, biję głową w mur. To głupie, sięgam półki, której nie dostanę. Po głębszej analizie, wychodzi na to, że gdybym nie walił łbem w ścianę, tylko zaczął pracować w tym kierunku- udało by się.
Staram się zcentralizować swój własny światopogląd i tryb myślenia. W każdej sytuacji stawiałem się na miejscu trzeciej osoby, co sprawiało rozdwojenie myślowe. Mogło to doprowadzić do chwilowego obłędu. Chociaż było to dobre. Widziałem siebie i miałem swoje własne zdanie oraz ocenę... wystawianą samemu sobie. Nie chodzi też o narcyzm czy depresję.
Czasem czuję się jak wódz, który pod ręką ma miliony żołnierzy. Tymi żołnierzami były myśli. Nie każdy szedł za mną. Jedni mnie zdradzali, inni robili na złość. Z jednych był pożytek, z innych nie, chociaż nie wszystkich wyprowadzałem na pole bitwy jakim jest życie. To też prowadziło do stanu analizowania siebie. Ocenianie własnych gestów, myśli, uczynków nie jest to dobre, bo odbija się na psychice i niskiej samoocenie. Co było, nie wróci. To o czym nie pamiętamy- nie żyje. Zapomnę o złych momentach, wstydliwych sytuacjach, nie będą istniały.
Na dziś tyle. Brak weny i późna pora zmusza mnie by kończyć.