Ostatnie brudy zmyte.
Pajęczy jad już traci na sile.
Czyli namiot po Woodstocku doczyszczony,
a dłoń już nie jest tak spuchnięta!
Niby przyjemnie, ostatnie dwa dni były dniami odpoczynku,
ale mi ta stagnacja już przeszkadza.
O ironio! Chcę się ruszyć z każdą małą i dużą rzeczą, którą mam do zrobienia,
a wielką ścianą jest strach i obawa. Przytłoczenie.
Garści spraw, szczypta czasu, tak dużo gór do przesunięcia i powrotów do wiru obowiązków, tych jednych konkrentych.
Zastanawiam się jednak nad pewną rzeczą.
Czy potrafię jeszcze?
Od tak dawna tego nie robiłem, że nie wiem, czy umiem wrócić na falę.
A także, czy w ogóle chcę.
Może warto zacząć od czegoś prostego.
Położyć się wcześnie spać.
I wstać przed 9.
Zjeść w końcu śniadanie.
I wziąć się do roboty!
"Jestem mąciwodą, kijem wzburzającym fale,
tajemniczym trzaskiem w środku lasu,
przecinkiem w niewłaściwym miejscu,
a może właśnie w odpowiednim?
Szczegółem na prostym obrazie,
niezrozumiałą tabliczką na drzwiach,
niewydaną częścią dobrej książki
w skrzyni o potrójnym dnie."
Znów polubiłem to miejsce. Może będę tu zaglądać częściej. Pisać więcej. Sensowniej.
Od dwóch dni męczyłem piosenkę SOKO. Przed chwilą słyszałem ją w telewizji w reklamie PKO.
Przypadki chodzą po ludziach.