tęskno mi, przyjacielu.
nie chcę, nie lubię być tak niepewny. nie, tak samo, jak nie lubię kawy z mlekiem. ani to kawa, ani mleko. ani życie, ani nie-życie.
zawieszenie pomiędzy czy-czy. obudziłem się dziś o 3AM ze smakiem wątpliwości w ustach. przez ułamek sekundy zdawało się, że to wyciąg z pestek grejpfruta. i pomyśleć mi kazano, zwątpić, czym jest droga, którą chcę szorować, a czym ten świat, który zawsze chciałem zdobywać.
i tak zgorzkniały, niewyspany, odurzony mgłą zalegającą zarówno w pokoju, jak i w świadomości - nie wiem. boję się, choć ponoć facet nie powinien, czy ten cały boski plan, który sobie wykreowałem ma jakąkolwiek szansę powodzenia.
zliczam plusy, dodaję jeden do drugiego, mnożę przez uznanie samego siebie i ...
dzielę przez rzeczywistość. chyba nawet pierwiastkuję.
marzę chociażo tym P(A) = 0.5. ale patrząc przez pryzmat jesieni, której zachciało się ogłuszyć mnie akurat dziś atakując tej nocy...
wciąż czuję niedosyt. chcę tworzyć, ciskać kolorami, rzucać liniami i władać światłocieniem! pluć plamami, wydzierać kształty, chcę uderzać w najsłabszy punkt. bez skrupułów mówić o tym, czego nie chcesz słyszeć.
tymczasem wokół klęczącego mnie wyrosły drzewa. i nieba nie widać.
minie. wszystko minie. czas niszczy wszystko. nie tylko to złe.
przejdzie mi jutro. i wezmę się za siebie.
consider it a promise, friend.