Zapowiadał się świetny wieczór. Wyszło tak jak zawsze. Zejście na drugi plan w życiu rzekomej przyjaciółki. Totalne dno. Ponownie olana i wystawiona do wiatru na umówione spotkanie. W sumie.. Dlaczego mnie to aż tak bardzo nie zdziwiło? Dlaczego się tym nie przejełam? Tylko w pewnym najmniejszym stopniu mnie to poruszyło. Tak, zdążyłam się już przyzwyczaić. Żadna nowość z jej strony. Skoro tak wybrała jej sprawa. Nie będę za nikim biegać jak skulony kundel. Dlaczego mi ma zależeć a komuś nie? Nie mam zamiaru nikogo do siebie zmuszać ani zatrzymywać. Koniec.
Ogarnia mnie smutek, żal, skołotanie. Siedze sama. Jestem tylko ja, muzyka, ciemność i śpiąca siostra obok. Czegoś się boje. Przeszywa mnie lęk i smutek. Wypełniona po brzegi. Dokąd biegną moje myśli? Totalny rozpierdol. Mam siebie dość. Obrzydzenie gdy patrzę w lustro. Nienawiść. Złość. Smutek. Zazdrość o inne piękne szczupłe dziewczyny. Cholera! Jak można doprowadzić siebie do takiego stanu- a później się wkurwiać i smucić? Wpychać tony niezdrowego żarcia do japy i dziwić się, że wygląda jak pierdolony śwniak? Mam ochotę przywalić sobie w twarz. Czuję jak obrosłam tłuszczem. Z dnia na dzień coraz bardziej. Tak bardzo się siebie wstydzę. Brak pewności siebie wśród innych.. Uczucie grubiaństwa.
Nie umiem opisać swoich myśli. Mętlik.
Czuję się kurewsko źle. Sama ze sobą. Chcę do W.
Niech mi ktoś przywali na otrzeźwienie myśli.. Czegoś mi brak.. Czegoś się boje.. Smuuuutno.
Zaraz zwariuję!!!