Byłam dzisiaj na mszy.
Patrzyłam na wszystkich.
Patrzyłam na obcych,
Patrzyłam na bliskich.
Jedni zero reakcji,
Mało ludzi płakało,
Inni wciąż byli w akcji,
Na ich twarzy się śmiało.
Ci byli najgorsi,
Uśmiech nie znikał z ryja.
Ich do donośny śmiech,
A tam twa naprężona szyja.
Już wiem kiedy pogrzeb.
Wiem że w środę, dwunasta,
Może jak z tą skakanką.
Ktoś Ci znowu przyklaska.
Powiedzą że to ty,
Że ty z życiem wygrałeś.
Że to ty,
Na zawsze w sercach pozostałeś.
Płakałam jak głupia.
Na środku kościoła.
Wydawało mi się,
Że twój głos mnie ciągle woła.
Jestem chora, wiem.
Od ciebie się uzależniłam.
Ale jestem dumna,
Dumna, że ciebie odkryłam.
Pokochałam na zawsze.
Pokochałam na wieki.
Nie jem, nie śpię, od płaczu,
Mam napuchnięte powieki.
Nie byłbyś dumny,
Z postępowania naszego,
Ale zdaj sobie sprawę,
Co zrobiłeś nam złego.
Nie miałeś w przeciwieństwie do mnie,
Żadnej własnej słabości.
Jedynym twym pragnieniem,
Było dążenie do miłości.
Pozdrawiamy Cię z ziemi,
Ty nas pozdrów z zaświatów.
Nie chcemy się męczyć,
W rękach duchowych katów.
Chcę już żyć normalnie.
Chce żyć spokojnie.
Ciągle mam nadzieję,
Nadzieje że przyjdziesz do mnie.
Powiesz ,
Chcę teraz zobaczyć,
Twoje reakcje radosne.
Wiesz, teraz przeżyje,
Z tobą lato ,jesień, zimę, wiosnę
I już będziesz z nami.
Przytulisz namiętnie,
A nasze serce,
Po raz kolejny uklęknie.
I się ulęknie,
I genialnie złość pęknie,
Struna genialnie stęknie,
Że tęskniliśmy za tobą.
A później pójdziemy jak w dym.
Nawalić twym beznadziejnym wrogom.