Tak, zdjęcie było już miliony razy. Ale je lubię. I myślę, że oddaje trochę stan w jakim jestem.
Dobrowolnie doprowadzam się do stanu autodestrukcji wchodząc w miejsca, w które nie powinnam, po to tylko, żeby przekonać się, jak bardzo stałam się nieistotna, jak bardzo może mnie już nie być.
Drobiazg, drobiażdżek. Nie ta ręka. Kiedy byłam mała myślałam, że to nieistotne jaką ręką się pisze. Potem myślałam, że skoro jestem leworęczna to jestem wyjątkowa. A jeszcze później nastały czasy wielkiej trójki.
Tęskinię za tymi czasami. Tak, właśnie po raz pierwszy publicznie przyznaję się do tej słabości, zarówno przed światem jak i przed sobą samą. Wtedy jakoś było lepiej.
Bo ty, mój drogi... Gdyby było tak jak wtedy, dałabym sobie z tobą radę. "Zdystansowałabym się" jak to mówi pani P. Wtedy przecież dałam sobie radę, nie byłam strzępkiem nerwów. Ale nic już nie ma. Scenek też. I jemioły.
Moja słabo-żałosność mnie uderza. Ale to typowe dla mnie, docenić gdy już wszystko odeszło.
Może to sinusoida. Może w kolejnym etapie będzie lepiej. Tylko dlaczego zawsze palę za sobą mosty?
O, jednak jestem. Wszystko jest. Idealnie zakonserwowany obrazek pięknych czasów.
Może jest jeszcze nadzieja...
Hahaha, mam was gdzieś.
Nie jesteście warci mojej uwagi.
Bez was było mi lepiej
Wracam do tego co było.