Gdy byłem młodym chłopakiem uwielbiałem wyprawy na Cytadelę (jej fragment na zdjęciu). Zbieraliśmy się grupą kilku przyjaciół, gromadziliśmy sprzęt niezbędny każdemu odkrywcy - latarki, zapałki, sznurek, kredę i wyruszaliśmy zdobywać twierdzę. Z biciem serca zagłębialiśmy się w mrocznych korytarzach potężnych bunkrów. Odwaga ulatywała z nas, gdy mijaliśmy kolejne zakręty i skrzyżowania niskich, łukowo sklepionych tuneli, a światło z wejścia znikało w oddali. Oznaczaliśmy przebytą drogę znakami na ścianach i pozostawiając za sobą "nić Ariadny". To stanowiło zabezpieczenie naszego powrotu. Zabezpieczenie niezbędne, gdy w pamięci miało się opowieści o ludziach, którzy nie odnaleźli wyjścia z Cytadeli. Zawsze jednak w panikę wpędzały nas szamocące się w snopie światła latarek kształty. Pędziły one w naszą stronę chaotycznym ruchem, a my odruchowo chowaliśmy głowy między kolanami. Nietoperze. Szliśmy jednak dalej w poszukiwaniu tajnych przejść i legendarnego tunelu pod Wisłą...
Po wydostaniu się z bunkrów czuliśmy się jak bohaterowie, którzy pokonali własny strach i przeżyli przygodę niedostępną dla innych naszych rówieśników.
Moi rodzice kategorycznie zabraniali mi wypraw do twierdzy. Chyba już wiecie, dlaczego. Ja jednak nie mogłem oprzeć się tym fascynującym eskapadom. Gdy wracałem potem do domu, zawsze czekało na mnie pytanie: "Gdzie byłeś?". Ja odpowiadałem zgodnie z prawdą: "Nad Wisłą". Błonia nadwiślańskie były dozwolonym przez moich rodziców miejscem zabaw. Za każdym więc razem, gdy wybierałem się na Cytadelę, najpierw szedłem "nad Wisłę". W ten sposób nie musiałem kłamać po powrocie. Prawdę zastępowałem półprawdą i nie czułem wyrzutów sumienia. Przecież częściowa prawda to nie kłamstwo - tak tłumaczyłem się przed samym sobą.
W ostatnim czasie ktoś strasznie wykorzystuje półprawdy w kontaktach ze mną. Stają się one o tyle bolesne, że za każdą z nich płacę ja, i o tyle prymitywne, że można je zdemaskować bez wysiłku. Tracę zaufanie i sympatię do człowieka, za którego ręczyłem i któremu zawsze służyłem pomocą. Co czuję? Gdybym nie posiadał zdjęcia twierdzy, z pewnością znalazłaby się tu poprzednia fotka - Frankenstein.
Pozdrawiam, RAP.