Zmęczona nieodchodzącą bezsennością usnęłam na chwilę w ciągu dnia. Wystarczyło, żeby śnić...
Biegałam po łące czy leśnej polanie w świetle słonecznego dnia. Spod moich bosych stóp wytryskały fontanny roziskrzonych promieni. I wtedy nagle coś zaczęło mnie do siebie przyciągać opierałam się, ale byłam bez szans. Jak opiłek żelaza w obecności magnesu. Przylgnęłam plecami do lepkiej materii. Nie mogłam się uwolnić, a im mocniej się szarpałam tym silniej struktura wciągała mnie w siebie...by wchłonąć zostawiając tylko twarz na powierzchni. Panika objęła mnie całą z taką mocą, że adrenalina wybuchła we mnie zaciekłością pozwalając mi się uwolnić. Spadłam i& obudziłam się.
Pierwsze co poczułam to szamoczącego się w piersi ptaka zamiast serca. Powodował nieznośne pulsowanie krwi w całej mojej osobie.
Sen minął. Panika pozostała...