Jako, że obiecałam... a obietnicy wypada dotrzymać ogłaszam swój wielki powrót, ale jak zawsze na pewnym warunkach. Otóż komentarze interesują mnie głównie w oczka, bo te zabawne zachwyty, kółka adoracji, wszelkie okrzyki cudownie, wyjęczane po raz tysięczny setnej osobie, że coś jest wyjątkowe... nadal uważam za szczyt żałości i najgorszy sposób podbicia sobie samooceny. Jak to mawia jeden z moich mentalnych spowierników... spójrz w lustro albo wewnątrz swojej głowy i w ten sposób utwierdź się, że jesteś fajna.
Ale na referat o społeczności blogowej, złożonej z tych komicznych kółek adoracyjnych, w których spotkamy się, że jedna osoba dziesięciu, w ten sam dzień mówi dawno czegoś tak dobrego nie czytałam, jeszcze nikt nie przedstawił tak dobrze moich myśli i odczuć to wiecie co? Rzygać mi się chce. I nie kieruje tego do nikogo konkretnego, bo się rybeczki obrazicie. Nie mówię też o wszystkich! Niektórym należą się pokłony i hołdy.
A teraz wyjaśniając tak bardzo dręczący was temat moich problemów sercowych. Moje rzekome zakochanie, było... na swój sposób obrzydliwe. Obrzydliwe, bo kochać kogoś kogo nie potrafisz pokochać całym sobą, nie sprawia przyjemności, jest na siłę. Właściwie, ktoś stwierdził, że ja doskonale bawię otoczona przez ludzi wpatrzonych we mnie, zauroczonych i nie dając im kompletnie nic. Hipokrytka, bo czepiam się blogów? Otóż... ich zachwyty są szczere i tylko dla mnie. Ja nie muszę ich nimi obdarzać, w ramach wymiany komciów.
Wychodzi moje zapatrzenie w siebie, zamaskuje je wyznaniem. Wspomnieniem, jednego popołudnia niedawno, kiedy jeszcze słońce świeciło zbyt mocno. Kilka urywek kolejnych wydarzeń, kiedy na przystanku poczułam ugryzienie w ucho i ten Twój mruczący głos, że zwierzątka tak okazują wyższość. Smak lodów porzeczkowych z porzeczkami. Kiedy wykradałaś mi z ust dym, a potem kolejne oddechy. Ja patrzyłam w niebo, a Ty opowiadałaś. Historie zmyślone, prawdziwe, przerywałaś je zdziwiona sama swoimi pytaniami. Jednym z nich było czy dwie półprawdy tworzą prawdę. Czy kłamiesz kiedy mówisz, że mnie lubisz i kochasz. A potem jak głośno krzyczałaś w moim pokoju, rzucając się na mnie z łapami tylko, dlatego że piszę esemesa nie poświęcając Tobie każdego gestu, myśli. To Tobie miałam ofiarować swoje dłonie, a nie pieprzonemu telefonowi. Widać dawno temu jako te malutkie dziewczynki, zawiązując wielki węzeł niezniszczalnej przyjaźni odprawiłyśmy jakiś mroczny rytuał, który na złość logice jest skuteczny.
Teraz jak o tym myślę, skoro mam już swoich fanów wokół mnie, to czemu by nie zdominować jeszcze sieci?