No i przeżyłam, mimo że nie trzymaliście kciuków!
Pomógł Paracetamol razy dwa (uwaga! to jest reklama!), a i może nie było tak masakrycznie gorąco czy co :)
Jeśli chodzi o wynik zakupów, to oczywiście z grubsza biorąc nabyłyśmy to i owo, aczkolwiek niekoniecznie to, o co nam chodziło. To znaczy Córuni jak najbardziej chodziło o CZARNE KOSZULKI z wizerunkami NIRVANY i TOKIO HOTEL ([i]mamma mia[/i]), ale mnie bardziej o CZARNE SPODNIE GALÓWKI - których jednakże na jej chude dupsko nie było.
Ja doprawdy nie rozumiem, gdzie to wszystko się podziewa. Jak siądzie do stołu - wmłóci ile bądź. Co i rusz wpada do domu z żądaniem DWIE KROMKI Z PASZTETEM I OGÓRKIEM - które tatuś kochający realizuje natychmiast (moja reakcja byłaby: CHCESZ TO SE ZRÓB). Gdybym to ja tyle jadła - żadna siłownia by mi nie pomogła. No nie wiem.
Faktem jest, że nie spędzam swych dni na dworze - czyli mówiąc po krakowsku [i]na polu[/i]. Może tam jakaś szybsza przemiana materii jest albo co. Swoją drogą - jak ja byłam w jej wieku - przed wojną, wiecie - to więcej w domu siedziałam, książki czytałam i w ogóle. Co można robić od rana do nocy przed blokiem???
Co innego gdzieś na mieście, w knajpach i tym podobnych :)
Tutaj właśnie dziś niedzielnie lokal jakowyś daję. Tak sobie szłam [b]ulicą Czarnowiejską[/b] w niezbyt pilnych sprawach, a tu na terenie AGH patrzcie państwo - [b]oaza pysznej kawy[/b].
Do końca nie wiem, bo tylko wstąpiłam, pstryknęłam i poszłam, ale pomarańczowy kolor pozytywny jest, prawda? No i ta wywieszka: NIE GADAĆ O PIENIĄDZACH! NIE NARZEKAĆ! - he he. O czym by się wtedy gadało?
Pisze Antoni Wasilewski w [b]Sylwetkach krakowian[/b]:
[i]Kuźniami wszystkich niezadowoleń i wzniosłych podszeptów - w okresie międzywojennym - były kawiarnie i lokale śniadankowe, popularnie zwane knajpkami, względnie brutalniej - szynczkami.
W tych dusznych lokalach, przepojonych oparami nikotyny, kłębami kurzu i rojami much, w oceanach czarnej kawy topił się dawny intelektualny Kraków.
Rozsiadał się od wczesnych godzin przedpołudniowych na ploteczki polityczne, miejskie i towarzyskie. Przy czarnej kawie, tzw. "półczarnej" lub "kapucynku", Kraków gawędził, plotkował, obmawiał - wszystko i wszystkich.
Tu też ubijano interesy - tu pod stołem wymieniano waluty obce lub podawano sobie złotą bransoletę albo drogocenny pierścień z brylantem. Te transakcje nie przeszkadzały zupełnie zapalonym szachistom, wkoło których rozsiadali się kibice - plaga kawiarń. Po kilku godzinach kibicowania obserwatorzy wstawali od stołów, mówiąc do kelnerów:
- To miejsce jest zajęte, ja tylko idę do domu, na kawę...
Kawiarnie były też źrodłem wszelkich informacji giełdowych, politycznych i najtańszą, bezpłatną czytelnią gazet i magazynów - często zagranicznych. Nie dziwota, że w tych czasach wszystkie kawiarnie były oblepione - gośćmi...[/i]
[...]
[i]Mieszkańcy Krakowa znali się na wylot. Każdy o drugim wiedział - gdzie jest jego ulubiony lokal. Wszyscy natomiast wiedzieli o sobie, gdzie i o której godzinie będzie można złapać pana radcę, pana doktora, pana dyrektora - ba, księdza prałata czy kanonika.[/i]
No i zagadka dziś kawiarniana.
[b]KELNER PRACUJĄCY W PEWNYM HOTELU KRAKOWSKIM NAPISAŁ POWIEŚĆ OPARTĄ NA SWYCH PRZEŻYCIACH. KTO TO BYŁ I JAKI TYTUŁ NOSI TO DZIEŁO?[/b]
Trudna to ona nie jest, ta zagadka :)
W dodatku podpowiem, że powieść wyszła drukiem dzięki pomocy Michała Choromańskiego, który wcześniej sam zachęcił kelnera do pisania.
PS. Och, zapomniałam o wczorajszych pytaniach. No bo właściwie wszystko w porządku :) [b][i]Gloria[/i][/b] jako krajanka Karla Dedeciusa zaraz podała, co najważniejsze, [i][b]Atropos[/b][/i] pamiętał z historii, że Zygmunt III Waza WE WIĘŹNIU się urodził był :) a [i][b]Olimpiaa[/b][/i] doszczególniła i objaśniła, że Aleksander Jagiellończyk w Wilnie się znachodzi :)
Z Wami praca to czysta przyjemnosć :)