Po prostu mnie kochaj cz 11.
- A Ty ? - zapytał odważnie.
- Co ja ? - odpowiedziałam.
- Co porabiałaś w tym czasie, co ja się nie odzywałem, ehe ? - spojrzał z zaciekawieniem.
- Studiowałam, hah. Wprawdzie taka rutyna, studia, praca, zero imprez również, jem w pośpiechu, zresztą sam widziałeś mnie 'zabieganą'. Ale co, dorosłe życie tego wymaga, trzeba coś poświęcić, żeby coś osiągnąć.
- Co studiujesz ? - widziałam w jego oczach, że pragnie więcej wiedzieć.
- Taniec ? - odpowiedziałam niepewnie.
- Żartujesz ? Wiedziałem, że Cię to interesuje, ale rzuciłaś treningi..
Bo jakaś baba uwzięla się na Ciebie, a Ty zamiast po trupach dążyć do celu, to wymiękłaś i olałaś sprawę, a mówiłem, że jesteś do tego stworzona to ' nie, nie'. - zaczął wspominać.
- Oj tam oj, nie przesadzaj, zresztą wiele jeszcze przede Mną, noo.. - szturchnęłam go lekko.
Nagle nastała cisza, on był wpatrzony we mnie jak w obrazek, zrobiło się niezręcznie, nagle ocknął się, upił trochę czekolady, spojrzał w dół.
- Mhm, na długo tu jesteś ? - zapytałam.
- Na jakiś czas na pewno, należy mi się urlop, mam kilka rzeczy do załatwienia, ubezpieczenia, podatki i te inne, nuda..
Ale co zrobić. Zachciało mi się firmy, to muszę teraz zając się nią odpowiednio i zadbać o bezpieczeństwo pracowników.
- No tak, chyba nie jest tak źle ? - upiłam kolejny łyk czekolady.
Nagle zadzwonił mu telefon, musiał odebrać.
- Wybacz. - odszedł na dłuższą chwile od stolika.
W mojej głowie tkwiło mnóstwo myśli, między innymi, że to jakaś zaszalała adoratorka dobija się do niego, z tęsknoty. Ale to już nie był mój Brian, nie mogłam mu zabronić, dziwne uczucie, naprawdę dziwne.
Przyszedł do stolika.
- Liw, przepraszam, ale muszę się zbierać obowiązki wzywają. Odezwę się, obiecuję. Tym razem na pewno.
- Okej, rozumiem, leć. - puściłam sztuczny uśmiech.
Kolejny raz olał sprawę, ale no tak praca.. Wiedziałam, że nie zadzwoni, zbył mnie od tak.
Może nie chciał mnie znać ? Po tym jak ja nie chciałam wtedy jego znać..
Nie wiem. Czułam pustkę dokładnie pustkę.
Na pożeganie musnął jeszcze mnie w policzek.
Dopiłam czekoladę, zapłaciłam i wyszłam, wykonałam telefon do Caro, żeby jej opowiedzieć kogo, jak i gdzie spotkałam..
- No nie gadaj ?! I jak i jak ? Ruszyło Cię coś, słyszę w Twoim głosie.
- Co mnie miało ruszyć ? Między mną, a nim nic już dawno nie ma 'przyjaciele' nie pamiętasz ? - uniosłam się troszkę, zawsze była roztrzepana i musiała palnąć głupotę.
- Taaaaa, przyjaciele z 5-letnim stażem, wiesz.. no, no. - przeciągała.
- A idź Ty, Tobie coś powiedzieć.. Może przeliterować Ci, że to koniec i ten on nie zadzwoni, nigdy nie dzwonił, więc dlaczego miałby teraz to robić.. ? Ee..- zaczęłam się jąkać.
- I ten i ten tego i ten tego, owego, ja wiem. Ja Cię rozumiem, nie musisz nic mowić, wiem co czujesz.. Ha, nie wyprzesz się. Wróciłooooo.. - przerwałam jej.
- Zaraz to ja się wrócę do Ciebie, nie. Kończę, bo mam ochotę Ci sprać tyłek przez telefon, widzimy się później. Buziaki wariatko, lecz się! - zaśmiałam się cicho.
- Też Cię kocham ! - wykrzyczała posyłając mi buziaka.
Opuściłam warsztaty, więc miałam kupę czasu. Poszłam do ALMY zrobiłam zakupy, miałam w końcu okazję zrobić i zjeść porzadny obiad.
Zaszłam do domu, miała wpaść Caro, spoglądałam lekko na ekran telefonu, z nadzieją, że zadzwoni..
Złudną nadzieją, od malego byłam naiwną dziewuszką, czego ja się spodziewałam ?
Może Caro miała rację, ruszyło mnie, jednak 5 lat nie da się od tak zapomnieć, nawet gdybym chciała, to nie da się no nie !
Wspomnienia wróciły, tylko tyle. Dobrze mi z nim było, nie mogę powiedzieć, że nie. Czułam, że nadal mi zależy, ale nie wiem czy jak na przyjacielu, czy jak na chłopaku.. do którego coś czuję.
Musiałam oderwać się od ciągłego myślenia i zrobić ten obiad.
Zrobiłam tortille, zdrowsze niż te w sklepach, ale to jednak tortilla, kaloryczna w chu..steczkę. Trudno, spali się.
Trzeba poszaleć.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Caro, to Ty, myślałam, że.. - urwałam wpół słowa. - Siadaj, zrobiłam jedzenie, wypożyczyłam filmy, kupiłam przekąski, normalnie babski wieczór, dzwoń po Oliv, ja zwinę się do kuchni.
- Myślałaś, że to Brian skarbeńku - szyderczko się zaśmiała.
- Dzwoń po Oliv, momroczesz, piłaś ? - zapytałam, oblizując palce z sosów do tortilli, które właśnie wyladowały w pojemniczkach.
- Ja nie piłam, za to Ty jesteś upita miłością, omomom. - spojrzała na mnie zza kanapy, wiedziała, że nie lubię jak ktoś drażni się ze Mną.
- Zapchaj mordkę jedzonkiem, błagam, za dużo czasem mowisz, wcinaj, bo będzie zimna. - rzuciłam delikatnie w nią ściereczką.
Poł godziny później pojawiła się Oliv. Nasza piosenkareczka. Włączyłyśmy karaoke, trochę fałszu poleciało, przegadałyśmy całą noc.
Jeszcze przez może godzine interesowałam się telefonem, w końcu dałam sobie spokoj.
To tak jak czekać na deszcz w czasie suszy. Bez końca.
Miałam dość.
Razem z dziewczynami odleciałam po kilku Jack'ach. Wypadało się rozerwać.
Opadłyśmy na kanapię, jedna na drugiej. Życie bywa wyczerpujące. CDN.