Tak marudzę, że mało koncertuję w tym roku, ale musze przyznać, że jak już na jakimś koncercie jestem, to z niezłym pierdolnięciem. Przecież jaka burza w całej naszej kochanej Polszy była z okazji tego wydarzenia.
A było mega. Pod względem nagłośnienia, ludzi, no i oczywiście samego show. Behemoth zawsze pokazuje pełną klasę. Ale o tym wiedziałam. Najbardziej urzekło mnie Riverside. Ta melancholia, wyciszenie, chiwla aby złapać myśl. Nawet przejmujące zimno nie było w stanie mnie wyciągnąć z tej chwili nostalgii. Co prawda dwie głupie dupy, które stały za mną już podołały temu, ale nie mówmy o przykrych aspektach tego cudownego czasu.
Podsumowując: ta sobota warta była mojego dzisiejszego stanu.
Co prawda chciałam jakoś bardziej rozpisać się na temat tego absurdu, który rozgrywa się obecnie w naszym Kraju, ale wena jakos uciekła, a słów naprawdę zaczyna brakować. Niemniej pod hasłem #kuluraniepodległa podpisuję się każdą kończyną, która byłaby tylko w stanie tego podpisu dokonać.
Pees. Wiem o co mi chodzi z tymi koncertami. Ja doskonale o tym wiem. Tylko oczywiście nigdzie i nikomu otwarcie się nie przyznam co mój porąbany czerep o tym sądzi. Latami sądziłam, że fajnie byłoby zmienić pewien stan rzeczy, ale kiedy w końcu udało mi się to osiągnąć, to jednak wolałabym wrócić do poprzedniego. Typowa Gała. Pozostaje mi tylko przywyknąć. Jak do wszystkiego. Koncert marzeń na ten czas - urodzinowy Hunter. Chociaż jeszcze wcześniej jest jeszcze jedno show, które mam nadzieję uda się zobaczyć.