Dziś miałam wizytę u lekarza.
Siedziałam tam ponad dwie godziny.
Miałam nadzieję, że usłyszę choć trochę optymistyczne wieści.
A było wręcz przeciwnie.
Pierwsze 20 minut było zwyczajne.
A przynajmniej tak myślałam.
Dużo pytań, bardzo szczegółowych.
Potem pojawił się temat wyników badań.
Lekarka poprosiła na konsultację innego lekarza.
Lekarza specjalistę.
Przez pół godziny omawiali mój przypadek w gabinecie.
Później zostałam poproszona o chwilę cierpliwości.
W międzyczasie zmierzono mi ciśnienie, podano mi dożylnie leki przeciwgorączkowe.
I tak minęła ponad godzina.
Potem zostałam zawołana na rozmowę.
Tym razem nikt nie owijał w bawełnę.
Specjalista był bezpośredni.
Spytał, czy jestem pewna swojej decyzji.
Czy aby na pewno nie podejmę leczenia.
Powiedział, że on na moim miejscu usunąłby ciążę, bo w moim przypadku to jest legalne.
I że wybrałby swoje życie, bo jestem młoda i jeszcze kiedyś zajdę w ciążę.
Powiedział, że wie, że to ciężkie.
Ale, że powinnam też wiedzieć, że dziecko ma równie nikłe szanse, co ja.
Powiedział, że musi mnie poinformować o zagrożeniu życia mojego i dziecka.
Usłyszałam, że bez leczenia mogę nie dożyć nawet porodu...
Zamarłam...
W tym momencie wszystko we mnie pękło.
Mój świat się zawalił.
Straciłam Ciebie, a teraz mogę stracić nasze maleństwo...
Moje życie jest koszmarem.
Tracę wszystko,co jest dla mnie najważniejsze.
Moja choroba postępuje zbyt szybko.
Umieram. Z każdym dniem zostało mi coraz mniej czasu.
Boję się. Cholernie się boję.
To wszystko mnie przerasta.
Zawsze myślałam, że umrę jako szczęśliwa staruszka u Twojego boku.
A teraz ani nie dożyłam sędziwego wieku, ani nie mam Ciebie.
Co ja złego zrobiłam, że życie odbiera mi wszystko na czym mi zależało?
Czy ja nie zasługuję na odrobinę szczęścia?