Zaszklone drzwi prowadziły do eleganckiego wnętrza, gdzie na małych stolikach, leżały śnieżnobiałe obrusy, a dania podawane były na najdroższej z możliwych porcelanie.
Siadł przy dwuosobowym stoliku. Czekał na kogoś, miał nadzieje, że przyjdzie. Nie był to nikt bliżej określony, nikogo w mieście nie znał. Czekał. Ojciec zawsze powtarzał, że 'coś w życiu trzeba robić', więc czemu nie czekać?
Kelner przyjął zamówienie. Na przystawkę wybrał plotki i ludzką nienawiść, oczywiście dla zaostrzenia apatytu przed daniem głównym. Sam jednak nie wiedział, co będzie lepsze: łosoś czy garść złudzeń przyprawionych szczyptą bezczynności. Do tego kieliszek szczęścia, podkreśli wyrafinowany smak dania.
Już teraz wiedział, że źle zrobił, nie powinien tu wchodzić. Mógł przecież wejść do taniego baru i zamówić odgrzewaną miłość na wynos: banalną, smażoną w głębokim tłuszczu, użytym kilkakrotnie.
Wszak, mówiła mu, że nieszczęście wszędzie smakuje tak samo.