Marek wczoraj wieczorem robił mi pedicure, leżę sobie z brzuchem na wierzchu, wszystko ładnie pięknie lalala aż tu nagle Marek patrzy na mój brzuch, oczy jak 5 zeta, i mówi ' JAAAAAAKI ty tu masz rozstęp'
CO?! Gdzie, pokaż! Nosz kurwa...
Faktycznie, jest, i to nie jeden. 40 tygodni bez rozstępów było chyba zbyt piękne, by było prawdziwe. No nic.
I wiecie co działo się dalej? Poszłam podziwiać moje nowe 'tatuaże' do łazienki i słyszę jak Marek drze japę na kota. Przychodzę i co? Kot znalazł sobie idealne miejsce na drzemkę - rożek. Kot za drzwi, rożek do prania.
Etap trzeci pecha. Pranie wrzucone, pralka nastawiona, włączam. Wychodzę i słyszę jak woda leci... NIE, niemożliwe. Leci sobie ciurkiem z miejsca, gdzie przed chwilą skitrałam proszek. No i znowu na kolana i sprzątamy ten syf...
A to był CZWARTEK trzynastego.
Teraz już oficjalnie są walentynki czyli teoretycznie podwójnie WIELKI DZIEŃ, bo oprócz dnia zakochanych, jest to mój przewidywany termin porodu :) Jak widać jednak Marcelowi się nie śpieszy. W nocy miałam jakieś bóle ale nic specjalnego, chyba powoli coś tam się dzieje z mocnym naciskiem na Powoli...