photoblog.pl
Załóż konto

25.06.2024 r.

Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO
25.06.2024 r.

Wczoraj udało się nam wreszcie wyjść z domu. Mieliśmy do załatwienia pewną drobną sprawę w punkcie Orange (w C.H. Aura), więc postanowiliśmy, że przy okazji zaliczymy dłuższy spacer. Przyznam szczerze, że miałam wrażenie, jakbym uwolniła się z jakiejś klatki, z jakichś przyciężkich oków... Tak, jakby wypuszczono mnie z więzienia po wieloletniej karze pozbawienia wolności...

 

Tak, wydostałam się nareszcie z mojej pustelni i zobaczyłam ludzi. Nie szkodzi, że byli mi obcy, że ich nie znałam - wystarczali mi w zupełności. Czułam się po prostu cudownie, dając się ponieść tłumom. Poczułam się częścią społeczeństwa... Tak jak na zwierzę stadne przystało. 

 

Spacerowaliśmy sobie od niechcenia po Starym Mieście. Okazało się, że mam w torebce pół bochenka chleba (proszę, nie pytajcie, skąd on się tam wziął), więc mogliśmy nakarmić gołębie (zleciało się sporo wygłodniałego ptactwa). Potem błąkaliśmy po dziedzińcu zamku. W końcu, gdy po dwóch godzinach spacerowania rozbolały nas stopy, postanowiliśmy wracać do domu (mimo że nie miałam na to zbytniej ochoty). W dodatku było dość gorąco (a dziś ma być jeszcze goręcej!). Gdyby nie cienie, nie szło by wytrzymać w tym skwarze... Okej, wiem, wiem, że parę dni temu zarzekałam się, że nie będę narzekać, gdy przyjdą upały. Staram się tego zdania nie zmieniać... ;)

 

Dziś też planujemy dokądś się wybrać; bierzemy pod uwagę Park Kusocińskiego. Co z tego wyjdzie? Okaże się, jak Radek wróci z pracy. Jedno jest pewne: słupki rtęci wskazują blisko trzydzieści stopni Celsjusza. Jak my sobie z tą spiekotą poradzimy? Nie wiem. Nie chcę jednak siedzieć w chałupce i podziwiać lazur nieba przez grubą, nieustępliwą szybę... Początkowo zamierzaliśmy odwiedzić pobliski lasek, ale chyba zrezygnujemy z tego pomysłu na rzecz Parku Kusocińskiego.

 

Moja twarz bardzo, bardzo drobnymi kroczkami wraca do normy. Tak, tak się jednak stało, całkowicie wbrew moim obawom i ponurym wizjom przyszłości... Aż trudno uwierzyć, że buźka potrzebowała na to blisko rok (trafiłam na SOR w połowie zeszłorocznego października)! Przeważnie porażenie nerwu twarzowego odpuszcza po dwóch, maksymalnie trzech miesiącach (kiedy chadzałam na elektrostymulację, specjaliści dziwili się, że tak trudno dostrzec konkretną poprawę). Moja buźka wciąż nie działa jeszcze w pełni sprawnie, bo uśmiech nie jest do końca symetryczny... Wydaje mi się jednak, że z tygodnia na tydzień lewy kącik ust staje się bardziej elastyczny. Na szczęście, są to tylko sprawy raczej natury kosmetycznej. Nie przejmuję się tym zbytnio, bowiem najważniejsze jest, że mogę bez większego problemu mówić, jeść i nawet uśmiechać się...

 

Taak, to uśmiechu najbardziej mi brakowało przez ostatnie miesiące. Cierpiałam, że nie jestem w stanie wyrażać radości i dobrego humoru; moja twarz pozostawała pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Zaczynałam poważnie się obawiać, że już nigdy więcej nie będzie mi dane uśmiechać się do ludzi. A ja przecież tak lubię szczerzyć do nich zęby, sprawiać, żeby dzięki mnie czuli się lepiej... Martwiłam się, że już do końca życia będę miała martwą maskę zamiast facjaty. To mnie najsolidniej martwiło, konsekwentnie dobijało...

 

Na szczęście, na początku tegorocznej wiosny, kiedy to wszystko wokół zaczęło się odradzać po bezdusznej zimie (czy to nie swoista metafora?), lewy kącik ust powolutku zaczął wędrować ku górze. Zaczęło się od lekkiego podrygiwania po lewej stronie fizys (z czasem drżenie stawało się coraz odważniejsze). I choć mój aktualny uśmiech wciąż nie jest w pełni rozległy, to buźka prezentuje się o wiele, wiele lepiej, niż - powiedzmy - na początku stycznia; w końcu mogę bez obrzydzenia i wstrętu spoglądać w lustro. Tak, to było straszne: patrzeć na siebie w zwierciadle. Nie mogłam znieść faktu, że wyglądam jak jakiś nadęty gbur, który nigdy się nie uśmiecha... Ale skąd ludzie mogliby wiedzieć, że to po prostu porażenie? Tęskniłam za radosnym wyrazem twarzy. Niestety, wciąż pozostawała pozbawiona mimiki.

 

Największy problem w chwili obecnej sprawia lewe oko. Popadło ze skrajności w skrajność; teraz, dla odmiany, opada mi górna powieka. Nie mam pewności, czy to kiedykolwiek się cofnie... Staram się wciąż stosować domową rehabilitację (z wyjątkiem ogrzewania twarzy poduszką elektryczną, bo zdecydowanie mi nie służyło). Tak czy siak, wybieram aktualny stan mojej fizys; oko przynajmniej nie łzawi, nie ropieje i w końcu widzę normalnie (jeszcze całkiem niedawno nie byłam w stanie czytać, bo widziałam podwójnie). Oczywiście, powieka nie ciąży przez cały czas; nie wiadomo, od czego zależy jej specyficzne zachowanie. Czasem, gdy spoglądam w lustro bądź oglądam zdjęcia z moją osobą, wydaje mi się, że z moją twarzą już wszystko w porządku.

 

Wiem jednak, że najgorzej nie jest. Mogło być o wiele, wiele trudniej. Dlatego też nie narzekam na swoje obecne życie. Zerwałam z ustawicznym marudzeniem i narzekaniem na byle co. Taak, ta przygoda z porażeniem nerwu twarzowego wiele mnie nauczyła, o wiele więcej niż lekcja w liceum. Nauczyłam się bowiem, że każda chwila naszego żywota jest na wagę złota. Nikt nam nie zagwarantował, że jutro wzejdzie dla nas słońce. Możemy umrzeć właściwie w dowolnej chwili. Tak, trzeba o tym stale pamiętać; paradoksalnie, sprawi to, że będziemy szczęśliwsi. Zaczniemy żyć w pełni, bez obaw...

 

Niestety, nie jest nam dane drugie życie; trzeba korzystać z tego, co posiadamy. Może niektórzy mają lepiej od nas, ale są też tacy, którzy oddaliby wiele, aby znaleźć się na naszym miejscu. W tej chwili właśnie w szpitalach i na wojnach umierają ludzie... Mnie jest dane jeszcze cieszyć się trwającą godziną. Dziękuję Bogu, że mogę tu teraz siedzieć, pozbawiona większych zmartwień i trosk...

 

I choć wiem, że kiedyś to się zmieni... Staram się nie myśleć o odległej przyszłości, choć nie ma pewności, co przyniesie... Trzeba żyć tu i teraz! Trzeba zapomnieć zarówno o przeszłości, jak i o przyszłości. Tak, tak! To nie jest moje przejęzyczenie. Tak jest w istocie... Dlatego też delektuję się właściwie każdą sekundą, bowiem przypomina końcowe odliczanie... Okej, wiadomo, że nie ma antidotum na śmierć. Można jednak sprawić, że u kresu tej dziwnej wędrówki nie będziemy pluli sobie w brodę i żałowali straconego, zaprzepaszczonego życia.

 

Tak, zamierzam spędzić drugą połowę swojego żywota na intensywnym istnieniu. Nie chcę później niczego żałować. Nie chcę posiadać pretekstu do wyrzutów sumienia... Dlatego też chcę żyć z całych sił i uśmiechać się do ludzi, bo nie jestem sama...

Dodane 26 CZERWCA 2024
105
Info

Tylko obserwowani przez użytkownika plastikowegwiazdy
mogą komentować na tym fotoblogu.

Informacje o plastikowegwiazdy


Inni zdjęcia: Ehh patusiax395Gloria knapikowaPysiula po spa vieyraAMARANTOWA RÓŻA xavekittyx1538 akcentovaSkała pigmentowa bluebird11rzeka elmarC; milionvoicesinmysoul:) dorcia2700Borsk ( : sciezkadzwiekowa