Coś zakłuca mi szczęście. Nie wiem co to jest.
Niby się niczym nie przejmuję, ale jedank.
Wczorajszy dzień jest nie do opisania.
Paradowanie po junikowie w miniówkach, szpilkach, cienkich rajstopach i bez kurtek i swetrów w temperaturze 6 stopni przy wietrze skurwysyńsko mocnym i w deszczu było przegięciem. Miała byc niespodzianka, a tu klapa bo podczas gdy jesteśmy pod chatą Wonsa, aby nagrać film to nagle z drugiej strony idzie Wons.
Ale wyszło pięknie i efekt końcowy naszego filmu, który najpiękniej i najlepiej na świecie złożyło stęszewskie studio filmowe, jest zachwycający.
Opener! Opener! Opener!
Będzie pierdolnięcie.
Jutro odzysakm aparat, ha w końcu!