Zeschnięte pnie i pobladłe betony,
zniekształcona twarz nigdyś znanej mi osoby.
Powywracane graty i spalone samochody
sadzą i pyłem naznaczony jakiś chłopak młody.
Przez palce przecieka czas natrętny,
zaprojektowane dla mnie dróg zakręty.
Nie poznaje, zapominam i już nie wracam,
drogę przez wyboje usilnie skracam.
Zielone oczy, ukrywające pogryzione wargi
słabe serca oddające wszystko bez walki.
Zamknięte dusze w przezroczyste klatki
wołające wolności usta młodej matki.
Krew płynie dalej poza tym, że miłość umiera,
twarzom resztki nadziei rzeczywistość zabiera.
Wysycha łza, wzrasta adrenalina,
nieusłaszanymi pytaniami zasypuje się dolina.