Rozdział LIV
-Cykam?- spojrzałam na niego.- Co ty, nie cykam.- zarumieniłam się i założyłam na głowe kask.
Oby rzeczywiście był tak trwały, jak na to wygląda, rozpaczliwie rzekłam do siebie.
Uśmiechnął się łobuzersko i zrobił za sobą miejsce. Jeszcze przez chwile zastanawiałam się, czy na pewno robię dobrze. Wypadek na motorze, w jedynie tak cienkiej sukience i kasku na głowie, może być naprawdę bolesny. Odrzuciłam od siebie tę myśl.
Przecież to tylko 15 minut drogi, pomyślałam, co może się stać?
Trzęsąc się z powoli oplatającego moje nogi chłodu, a może i nie tylko z chłodu a i ze strachu, usiadłam za chłopakiem.
-Dygoczesz.- stwierdził odwracając się do mnie. Przez krótką chwile nasze twarze niemal się stykały. Jego ciepły oddech przy tak niskiej temperaturze prawie osadzał w powietrzu malenkie kopelki pary.
-Trochę zimno- odsunęłam się od niego. Postawiłam na chłod, przecież się nie bałam, wmawiałam sobie.
-Było mówić tak od razu, słodziutka- uśmiechnął się zdejmując skórzaną kurtkę. Koszula, którą miał na sobie miała niewielką dziurkę gdzieś na wysokości torsu.
-Nie o to mi chodziło.-odmówiłam.
-Wiem wiem- odpowiedział, zarzucając na moje plecy niemałych rozmiarów ramoneskę.
Oplotłam jego tors dłońmi i poczułam pod sobą mocne szapnięcie. moje dłonie zawiązały się na jego żebrach. Poczułam ciepło, co niewiadomo czemu odjęło mi trochę strachu. Nie chcąc myśleć o ciągłym przyspieszaniu maszyny skupiłam się na liczeniu mijanych po drodze skrzyżowań. Potem na innych motocyklistach- jak na tą porę było ich niewiaygodnie dużo. Do tego przez myśl przychodzili mi także mijane bary i niewiadomo czemu kościoły. Nie pamiętałam, żeby mama zaprowadziłą mnie kiedykolwiek do kościoła, pomyslałam.
Naliczyłam 3 duże skrzyżowania, 4 motocyklistów, jeden kościół, o którego istnieniu nawet nie miałam pojęcia i chyba 10 klubów do których ani razu nie zajrzałam. Wreszcie stanełam na stałym gruncie i bez uczucia niebezpieczeństwa odetchnęłam z ulgą.
-Nie było tak źle- powiedziałam zdejmując kask.
-No wiesz co?- oburzył się.
-Dzięki za podwózkę- uśmiechnęłam się do niego oddając kask i kurtkę.
-To ja dziekuje, że przyszłaś- pocałował mnie w policzek. Potem chwycił telikatnie za rękę i spojrzał i spojrzał wyczekująco w oczy. Chciał mnie pocałować?
Przytuliłam go mocniej i delikatnie wyplątałam sie z objęć.
Odeszłam w storne bloku odmachując mu tylko na pożegnanie. Dobrze, że nie mieliśmy żadnego wypadku- pomyślałam z ulgą. Oprocz tego prawiepocałunku na koniec, dodałam gorzko w myślach.
-Ale chwila... skąd w ogóle wiesz gdzie mieszkam?- odwróciłam się ciekawa jego odpowiedzi. Ten jednak z uśmiechem zasunął klape od kasku i odjechał zostawiając mnie bez słowa.
Wzruszyłam ramionami i podbiegłam do mieszkania. Było już trochę po północy, więc wiedziałam, że domownicy pewnie już śpią.
Po naciśniecu klamki cicho przywitałam sie z przyjacielem. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. Wszystko z robiłam tak cicho jak tylko byłam w stanie.
Wstałam o 7. Przypięłam do smyczy Fluppa i poszliśmy do schroniska. Na szczęście nie natknęłam sie ani na mamę ani na Johna.
Na miejscu związałam włosy w kucyka, wzięłam do kieszeni garść smakołyków i podreptałam za zadowolonym pieskiem na pole treningowe. Zrobiliśmy parę rundek a następnie pośćwiczyliśmy kilka podstawowych komend.
-Zaniedbałam cię ostatnio, co?- powiedziałam do psiaka nachylając się nad nim.
Dostałam uniwersalną odpowiedź- ciche hauknięcie i merdający ogon.
Po treningu wypuściłam pupila, razem z kilkoma innymi futrzakami na wybieg. Delikatnie zmęczona wróciłam do klatek. Tam dostrzegłam Emily siedzącą w boksie Alfiego. Tym razem nie była w świetnym humorze. Skulona łkała pod nosem, podczas gdy Alfi oparłszy głowę na podkulonych nogach dziewczynki, siedział przy niej w bezruchu.
Cieszę się, że są jeszcze osoby które odwiedzają mojego bloga, to wy dajecie mi siłę. Dziękuję :)