Zamykam oczy, otwieram, trzepoczę nimi. Wstaję, po czym zasiadam na parapecie. Podciągam nogi pod brodę. Spoglądam za okno, wszystko jest takie piękne! Czuję się doskonale, spokojnie, nie liczą się problemy, nie liczy się kompletnie nic. Wpatruję się w zachód słońca. Zadaję sobie w myśli filozoficzne pytania Ziewam ze zmęczenia. Biorę prysznic, przebieram się w piżamę, myję zęby, po czym układam się w wygodnym łóżku.
*
Palę papierosa i przesiaduję na jednej z ławek w parku. Przechodzi obok mnie tłum ludzi, którzy zachłannie się na mnie patrzą. Zaczynam myśleć, że to przez fajkę, dlatego też ją odrzucam. Nie wiem, co im odbiło, nigdy tak na mnie nie patrzyli. Mam 16 lat, a wyglądam na jakieś 20, co jest?! Oni nie ustępują. Są to ludzie z zupełnie innymi twarzami, ale jednen szczegół mnie dziwi. Mianowicie ich oczy - są takie same! Szare z tym samym błyskiem, który dodawał niebywale seksownego uroku.
- Kim jesteś? - Szepczę cicho.
- Twoją przyszłością. - Szepczą wszyscy na raz, wciąż na mnie patrząc. Nie boję się, chociaż spojrzenia są przerażające. Ciągle powtarzają te same słowa.
Budzę się. To był tylko sen. Mimo wszystko fajny sen, wszystko, każdy szczegół był piękny. Zegar wskazuje grubo po 12, niedziela. Dziś zaczęła się majówka. Wykąpałam się, zrobiłam cienkie kreski eyelinerem, nałożyłam podkład. Wyciągnęłam z szafy czarne dresy i za dużą bluzkę. Elegancko. Żartuję, potem się przebiorę. Tak jest najwygodniej.
Schodzę na dół, do kuchni i witam się skinięciem głowy z moimi 'rodzicami'. Mieszkam z nimi od trzech miesięcy, nie odważyłam się powiedzieć 'mamo', bądź 'tato'. Zdecydowanie za wcześnie. Są bardzo dziwni, typowi sztywniacy. Muszę udawać przed nimi grzeczną dziewczynkę. Uważają, że jestem chora psychicznie. Owszem, w wieku trzynastku lat po śmierci rodziców i zamieszkaniu w Domu Dziecka wpadłam w depresję, ale już z niej wyszłam. Rodzina była dla mnie najważniejsza, byli cudowni. Od trzynastego roku życia biorę narkotyki. Zwykle jest to heroina i amfetamina. Nowi rodzice zauważając moje nagłe ataki furii i zmiany nastrojów zapisali mnie do psychologa, potem psychiatry. Jest mi ciężko. To miał być jeden raz dla spróbowania, czasami odskocznia od problemów. Wyszło, że się uzależniłam, ale nie chcę tego kończyć. Dzięki nim mogę choć przez chwilę uwolnić się od złych wspomnieć, od tego pierdolonego życia, od ludzi. Izolacja od świata, do którego nie chcę należeć.
Siadam do stołu i wspólnie jemy śniadanie. Nie jestem w dobrym nastoju, czuję głód narkotykowy. Dłonie mi się trzęsą. Eliza i Adam wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami. Eliza wstaje i kładzie mi przed nosem dwie białe tableteczki i szklankę wody. Nie mogę ich brać, boli mnie po nich brzuch i głowa. Nie powinnam ich brać, są na choroby psychiczne. Mogłabym im powiedzieć, że to przez dragi, ale co? Wysłaliby mnie na odwyk, a tego nie chcę. Biorę tabletki do buzi i popijam wodę. Uśmiechają się do mnie. Są idiotami. Tak na prawdę ich nie połknęłam. Biorę do buzi kęs kanapki i wypluwam wszystko w serwetkę. Tłumaczę się, że mi nie smakuje.
- Spakuj się, dziś wyjeżdżamy. - Mówi Adam, popijając spory łyk kawy.
Tylko przytakuję głową. Nie interesuje mnie, gdzie jedziemy, po co, na ile. Najważniejsze jest, żebym miała, co potrzebuję i przetrwam. Kończę śniadanie, dziękuję za nie, po czym wchodzę na górę do swojego pokoju. Pakuję na początku moich przyjaciół, później ubrania i na końcu książki. Wzięłam pełen zapas, powinien starczyć na tydzień, wolę się zabezpieczyć. Wolę nie myśleć, co by się stało jeżeliby mi zabrakło.
Zakładam ciemne rurki i biały sweter z perełkami. Do tego brązowe botki. Pan Adam krzyczy, abym schodziła. Tłumaczę, że muszę się jeszcze załatwić. Idę do toalety i wstrzykuję heroinę. Wychodzę pełna optymizmu. Posyłam moim opiekunom szczery uśmiech. Wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy z posesji.
Zakładam słuchawki i daję się ponieść mojej muzyce połączonej z fazą. Czuję się wspaniale, doskonale, spokojnie, błogo. Podziwiam krajobrazy za oknem samochodu z wielkim uśmiechem na twarzy. Pani Eliza i pan Adam są zadowoleni z działania tabletek. W duchu ich wyśmiewam.
Nadal nie dają mi spokoju te oczy, spojrzenie. Czy, aby to coś znaczyło? Sny, jak sny. Oczy, jak oczy. Wyjaśniałam sobie w głowie. Może te oczy to faktycznie moja przyszłość, początek czegoś nowego? Nie, to pewnie moja podświadomość płata figle.
W następnej części bardziej się rozwinie. Naprawdę tak mało osób czyta to opowiadanie, czy nie chce Wam się kliknąć 'fajne'? :D
Proszę o jak największą ilość fajnych i komentarzy.
<3 <3 <3
MIŁEGO DNIA :)
JUSTYNA