Jako że nie mając wcześniej pojęcia o zawodach, przegapiłem kompletnie sobotnie treningi, w niedzielę pojawiłem się na Rudzkiej już o 8 rano, żeby choć trochę zaznajomić się z nowa trasą. Jak na Łódzkie warunki wypadała całkiem fajnie. Wkurzał jedynie płaski końcowy odcinek, gdzie trzeba było ostro w korbę cisnąć, żeby do mety z niezłym czasem dojechać. No i niektórym przeszkadzało, że omijając hopy nie traciło się nic prędkości, z czego wiele osób korzystało.
Po oficjalnej już części i wręczeniu nagród pierwszym trójką, ci co jeszcze mieli siły, przenieśli się na hopy obok tras zjazdowych, które kilka ładnych lat temu były całkiem poważnymi dirtami. Teraz są zdecydowanie bardziej niskie i płaskie, ale też można na nich fajnie sie pobawić. Poskakałem tam ile się dało, jednak 3 godziny snu dały się we znaki i nie starczyło już sił by nalatać się do oporu. na szczęście mam już swoje auto, wiec nie musiałem cisnąć do Głowna o własnych siłach, tylko zapakowałem się z rowerem do Poloneza i całkiem zadowolony z tak spędzonej niedzieli wróciłem do domu na zasłużony relaks.