Dzień pierwszy.
Czy skoro ja chcę dobrze.. to wszystko musi być przeciwko mnie?
Obudziłam się o 5 nad ranem z bólem brzucha. Powód? Okres.
A niestety okres przechodzę baaaaardzo ciężko.
Ale postanowiłam się nie poddać już w pierwszy dzeń.
Zaliczyłam łazienkę, wyprawiłam narzeczonego do pracy i poszłam dalej spać z trudem usypiając.
Pospałam do 8. Ból brzucha był tak silny,że musiałam zarzyć dwie tabletki.
Śniadanko kawa. Łazienka. Łóżko. Łazienka. Łózko. Łazienka. I tak do 12.
Zebrałam się powoli z pieskiem na spacer. Piździ niesamowicie, deszcz napierdziela aż w oczy szczypie.Dwa okrążenia i do domu.
Dobra. Mam wene. Spróbuję poćwiczyć.! Rozgrzewka z Mel B! Było dobrze do pierwszego skłonu.
Tak zaprzestałam swoich dzisiajszych ćwiczeń. Jestem niedysponowana i nie zdolna do czego kolwiek.
Płakać mi się chce. Ćwiczyć nie mogę bo boli mnie brzuch, na spacer pójść nie mogę bo piździ i pada.
Jestem po obiedzie. Przypominam:
obiad- 2 jajka ugotowane na twardo, szklanka ugotowanego szpinaku lub brokułów, 1 pomidor
Jak wrażenia? Nawet wszystkiego nie zjadłam. Bo po prostu nie mam ochoty.
Najlepiej wchodzi mi woda z cytrynką i limonką. Dzisiejszy dzień napewno przeżyje chociażby z samą wodą.
I co ja mam począć? Tak wiem. Nie poddawać się.
Nogi same rwą mi się do ćwiczeń bo chciałabym już zacząć. A tu dupa.
Ehh... Boże daj mi siłę!
Idę dalej zdychać. Odezwę się po kolacji razem z sesją zdjęciową mojego amciu.