Wiem, że gdzieś jest. Czeka. Sypia na strychu.
Żywi się piankowym puchem, ciepłymi lodami i bubble tea.
Przenika przez ściany, wpatruje się we mnie, przewierca na wylot.
Opada i gnije, opada i boli, pękają żebra, a serce wstaje z martwych.
Jest, jest, prawie miałem, niezupełnie, tak na moment, na chwilę.
Zgubiłem to, wypuściłem z ramion, a teraz tnie
na milion małych kawałków.
Za każdym razem znoszę to coraz gorzej.
Kiedy inni rosną w siłę, ja popadam w obłęd.
Nie kończ się, nie kończ mnie, nie łącz mnie z niebytem.
Alexander jest nieobecny.
Stan zaniedbany.