Nie przepadam za tymi cichymi rozmowami ze Ścigajem nad ranem o niespełnionych obietnicach. Moje spojrzenie jeszcze mętne i pokpiwanie z tego rozdzierającego bólu wewnątrz. W końcu decyduje się i mówię o tym jak trzaskanie drzwiami skończyło się wrzaskiem w poduszkę i dochodzeniem do smutnego wniosku, że nie jestem dobra w zamianach miejsca, charakteru i zainteresowań ( wszystko ściśle związane z Szy. ), że czuję się tak jakby coś ciasno oplatało moje płuca niepozwalając oddychać, o tym jak wkrada się w głębokie zakamarki mojego umysłu i nie potrafie tego powstrzymać, a kwiecień odtąd będzie miesiącem odchodzenia.
To coś to Szy. dobrze o tym wiem, bo tylko jego twarz wciąż krąży mi w zepsutych myślach. W odpowiedzi słyszę, że nie powinnam z tym walczyć, że samo odejdzie ( pomijając wątki w których stwierdził, że ze mna jest bardzo trudno: cieńka granica pomiędzy 'kocham cię', a 'wypierdalaj i nie zapomnij zamknąć drzwi' ). Nie wierzę. Wydaje mi się, że tylko zamieszanie wokół zdoła mnie ocalić, a jak na zlość zrobiło się spokojnie.
( Chyba pomaluję paznokcie na czerwono, będą pasowały do nadgrastków )