


2012/04/07
|
||||||||||||
![]()
|
||||||||||||
![]() ![]()
Kategoria:
nie zapłaczą po nas ulice.
|
|
|||||||||||
Chyba po raz pierwszy zdarza mi się, że nie bardzo wiem czy pisać i co pisać, jak spójnie przekazać ten natłok wcale niespójnych myśli, wrażeń i przeżyć (Lipiński śpiewał, że myśli plączą się, ale serce wie - moje nie wie co się dzieje. ) z ostatnich dni. Wczorajsze spotkanie z Zaciszem, obecnie jedynym jakie posiadam było takie zwyczajne. Gdy się spotykamy przeważnie żartujemy sobie, nie rozmawiamy poważnie. Częściowo z mojej winy, bo boję się tego. I żartuję, śmieję się choć wcale nie potrafię i tego nawet nie chcę. I za każdym razem gdy siedzimy w c. rozmawiając o głupotkach, zmagam się wewnetrznie ze sobą, bo jest tyle ważnych spraw do omówienia a mi brak pomysłu/umiejętności/odwagi by otworzyć usta i zacząć o tym mówić. Mam nadzieję, że mimo tej całej symaptii, którą szalenie sobie cenię kiedyś zdarzy nam się rozmowa o tym wszystkim co jest.
Po powrocie do domu czekał na mnie Szy. Z kubkiem herbaty rozmawiał z Ojcem, który zdaje się nie wiedzieć co między nami jest, albo czego już nie ma. O tym co najbardziej osobiste nie będę pisać nawet tu, ale odniosłam wrażenie że nie znamy się tak naprawdę wcale. Mówiłam tylko że mi smutno i czuję się z tym sama ( - nie dotykaj mnie...), sprawiałam wrażenie kogoś, kogo nic nie rusza. To taki pancerz ochronny kogoś 'o twardym karku' przez co udało mi się nie smarkać w rękaw, ale i tak czuję że wiedział co jest we mnie.