Oł gasz, twarz psu z gardła wyjęta.
No i padam sobie na ryj, ten tydzień to niby pikuś, ale mnie wymęczył. Przyszły będzie jeszcze gorszy, jak ja go przeżyję to nie mam pojęcia. Napiszę jak będzie już po wszystkim!
Dzisiaj sprzątanie świata czyli łazenie po okolicy bezsensownie, byleby stracić lekcje. Przynajmniej tu zgadzaliśmy się z nauczycielami, if you know what I mean... Oczyfko "Pierdolę, nie idę dalej" i tym sposobem zostaliśmy zwolnieni z siódmej lekcji. No spoko. Do domu ogarnąć myśli i umysł, a także wibrujący brzuch -,-. Potem półgodzinne czekanko na autobus, w końcu pójście ten kilometr na piechotę. U Kachy małe zamulanko, potem patronat, szybka akcja i do maka na kurczaka, omnomnom. Ogólnie spoko, my żrące świnie zawsze super. Wkurwiająca istota, którą chętnie pozwałabym do sądu za czepianie się ludzi o byle gówno. Potem szlug time. Potem miłe spotkanko ze zjarańcami na gastro. Potem wprawienie się w stan zadowolenia. Potem spotkanie z Maksem w autobusie i nieogarnianie sytuacji. Wysiadka na Mysiadle i spacerek do domu w dobrym towarzystwie ogólnie super :3
Jutro sąsiedzka imreza u Beresiów, grill, dzieci i te sprawy, hoho. Ja niania, oczyfko.
Okej, chyba ogarnę dupę i pójdę spać.
LUBIĘ LUBIĘ LUBIĘ CIĘ