Powiedziałam sobie że już nigdy nie pozwolę żeby ktokolwiek traktował mnie w ten sposób. Chciałam po prostu już nie czuć się jak gówno. A jednak...wciąż się tak czuje, tak samo się boje, moje serce wariuje a dusza ucieka z ciała bo nie chce tego czuć, nie chce być świadkiem mojego samozniszczenia. Bardzo mądra z niej dusza, szkoda że serce takie głupie, takie zranione i zakochane. Jakoś to przetrwam, przeżyje życie z samą sobą prawda? Jeśli tak to czemu marzę tylko o tym żeby zamknąć się w pokoju i tam umierać, pozbawiać się ulotnego szczęścia? Mam poważny problem bo nie chcę ani nie żyć ani żyć w ten sposób. Początek końca? A może...może te słowa były właśnie tym początkiem.