Choć czerwiec juz mamy i większości aż chce się żyć, to ja wciąż nie widzę światełka w ciemnym, ponurym i chłodnym tunelu mojego życia.
Wczorajszy poniedziałek był znośny.
W szkole nie było "mojego problemu" - chłopaka z poprzedniej notki.
Nie wiem dlaczego nie przyszedł... coś kazało mi uwierzyć,że ta sytuacja dla niego też nie była normalna... że obawiał się spojrzeć mi w oczy. Ale to tylko głupie i naiwne kobiece wytłumaczenia. Sama zdaję sobie sprawę z tego,że wciąż myślę o nim jak o kimś wyjątkowym, wciąż go usprawiedliwiam, wciąż rozpamiętuję tamte wydarzenie, choć całkiem niepotrzebnie.
Ubzdurałam sobie,że nie jestem mu do końca obojętna.
Dlaczego tak sobie ubzdurałam?
Bo dzisiaj zjawił się w szkole. Gdy mnie widywał był troche zmieszany, ale nie unikał mnie. Czasami nawet miałam wrażenie,że szukał mnie wzrokiem, że starał się mieć ze mną jakiś kontakt.
Wylądowalismy dzisiaj razem w świetlicy.
On siedział bokiem na przeciwko mnie i naszego wspólnego kuzyna.
Był bardzo spokojny i odpływał myślami gdzieś daleko.
Ale kilka razy odwrócił się do nas twarzą i uśmiechnął do mnie... z raz czy ze dwa zrobił swoją charakterystyczną minkę, a póżniej znowu się peszył i odwracał się... Znienawidziłam to. Znienawidziłam widok jego odwracającej się twarzy. Łaknęłam jego wzroku. Chociażby pustego i beznamiętnego. Ale pragnęłam by na mnie patrzył.
To takie dziwne...
Staram się nie okazywać,że w moim wnętrzu siedzi coś,co zżera mnie ewidentnie i ogranicza normalne funkcjonowanie.
Niby skupiam się na lekcjach, na głosie tłumacząceg coś monotonnie nauczyciela, ale w rzeczywistości bezustanku powracam do tamtej nocy. Wspomnienia na wskroś mnie przeszywają. Na przemian śmieję się i jestem bliska płaczu... w zależności od tego jaką minutę nocy z 29 na 30 rozpatruję... Odczuwam też wstręt... wstręt do samej siebie. Najchętniej rozdarłabym skórę, zdjeła ją i wysłała w przestrzeń kosmiczną... tak by już nigdy do mnei nie powróciła. Bym już nigdy nie mogła sobie przypomnieć jego dotyku. Bym już nigdy nie zastanawiała się, co on czuł gładząc moje ręcę, brzuch, plecy... całując moje piersi, uda....
Skrytykujcie mnie. Potępcie za to co piszę. I tak ja już potępiam siebie bezlitośnie. Jedna osoba więcej, jedna mniej...jakież to ma znaczenie, gdy sama siebie się brzydzisz...?
Nie kocham go. Tego jestem pewna. To nie jest zakochanie, to na pewno nie jest zauroczenie, ale co to jest dokładnie to też do cholery nie wiem. Głupieję już sama. Myślę o nim, lecz po mimo łez jest mi wsyztsko jedno. Nie chciałabym z nim być. Nie i koniec. Ale nijak nie mogę wyrzucić go z mojej durnej głowy. Z mojej nienormalnej głowy. Wszędzie go widzę. Wciąż przed oczyma mam tego debila... wiem, że to chore... tyle o nim piszę, tak to przeżywam a wyzywam go...ale to nic. Lżej mi jest gdy sama przed sobą go oczerniam, chociaż i tak rzadko to robię, bo zazwyczaj widzę same jego dobre strony.
Mam ochotę klnąć ile wlezie.
Ale to nic nie zmieni.
Muszę się chyba wreszcie wyładować.
Wykrzyczeć, co mi lezy na sercu, dać upust emocjom.
Odreagować najzwyklej na świecie.
A najlepiej dać mu w twarz.
Tak siarczyście.
By wszystkie pięć palców mojej dłoni miał jak wymalowane na tej swojej pięknej i zarazem podłej buźce.
Jak on może zachowywać się tak, jakby nic między nami nigdy nie zaszło?
Jakbyśmy byli dla siebie zupełnie obcy.
Z każdym oprócz mnei rozmawia i żartuje.
A do mnie nawet "cześć" nie mogł powiedzieć.
Byłam już dzisiaj zdolna podejść do niego po lekcjach, gdy siedział sam na ławce i powiedzieć mu,że to wszystko było wynikiem alkoholu, i ze to, co mówiłam na balu, a mówiłam,że chciałabym z nim być, że jest dla mnie ważny, że podle ze mną postępuję i że będę chyba ryczeć - że to wszystko dzisiaj już nie ma znaczeniai,że chcę aby było jak wcześniej, tak najzwyklej, byśmy zostali przyjaciółmi. Wyobrażałam już sobie nawet, jak oznajmiam mu to z szerokim uśmiechem i twarzą przesyconą sympatią.
To wszystko miało rozwiązać sprawę. Miało zaspokoić moje pragnienie rozmów z nim. Miało doprowadzić do tego,że znów zaczynalibyśmy od zera i może kiedyś nabrałby do mnie prawdziwej sympatii.
Bo tak naprawdę, to mało się znaliśmy tamtej nocy i mało się znamy dziś.
A przecież jestem fajną dziewczyną, mam wielu znajomych i potrafię o nich dbać.
A on tak odrazu mnie skreślił.
"Zaliczona- odstawiona..."
______
Zdjęcie mało ambitne, wiem. Ale takiego właśnie światła wyczekuję- rozbłysku na czarnym niebie- na mojej rozpaczy.
Inni użytkownicy: xanciaaatrutekjadziakowalskaoddajciemiphotoblogawidzewiaksisoniekk95gabrysiawkrainieblyskowyruxanlovciak96iza666
Inni zdjęcia: Alpy ajusiaLunch time ajusiaSłoneczna róża bo pada :) halinamBocian czarny slaw300Teraz i na wieczność samysliciel3527.7 idgaf94Dno i odbitka pamietnikpotworaOSTATNIE KSIĘŻYCOWE ŚWIATŁO xavekittyxTo nie reklama. ezekh114;) virgo123