Za tydzień zaczyna się świąteczny maraton. Wigilia potem Boże Narodzenie, Szczepana, na dobitkę 27 grudnia wesele, a potem trzy dni przerwy i mamy Sylwestra.
Zapowiada sie ciekawie, ale i męcząco.
Niestety prosto po tych świątecznych przyjemnościach nadejdzie gorszy czas nauki, jako że powoli zaczynać się będą egzaminy, czyli zakuwanie i pisanie prac zaliczeniowych, o ściągach nie wspomnę - to oczywiste :)
Kilka dni temu zastanawiałam sie co chciałabym znaleźć pod choinką i doszłam do wniosku, że nic materialnego nie sprawi mi tak wielkiej radości, jak pewne uczucie, którego ostatnio mi brak.
Jest nim poprostu szczęście. A może aż? W końcu to do niego człowiek dąży całe życie. To właśnie jego szuka w innych ludziach i w całym otaczającym go świecie, to dla niego podejmuje ryzykowne decyzje.
Zastrzyk szczęścia jest ostatnio bardzo mi potrzebny, ponieważ jego zapasy wyczerpują mi się. Łapie mnie straszny dół, deprecha, czuję się niekochana, niepotrzebna, beznadziejna, brzydka, głupia i długo jeszcze mogłabym wymieniać.
Powiem wam tak w tajemnicy, na ucho, że ostatnio odnalazłam pewne źródło szczęścia. Kiedy jestem blisko tego źródła, czuję się naprawdę cudownie, unoszę sie nad swoim ciałem. Wszystkie złe myśli i problemy to przepiękne uczucie wypycha ze mnie wypełniając mnie sobą.
Niestety gorzej jest kiedy powracam do swojego normalnego życia. Czuję naprzemiennie szczęście, kiedy tylko powracam tam myślą, oraz ból, że tak rzadko mogę tam być, że nie mogę przebywać przy tym źródełku cały czas, że jestem ograniczona.
Niewiem co robić.
Pozostać przy swoim dotychczasowym szarym życiu, które jest stabilne, po którym wiem czego się spodziewać
Czy może spróbować złapać to szczęście? Jednak są dwie strony medalu. Albo dostanę to czego chcę, albo będzie jeszcze gorzej.
Co wybrać?