zaraz minie miesiąc, toteż - jestem..
trochę się zmieniło. właściwie to wciąż się zmienia.
po dwóch miesiącach przestałam lubić poniedziałki. oznaczają dla mnie cztery krótkie noce. ale tak poza tym, to nawet podoba mi się ten powrót, nowi ludzie, indywidualności, rozmowy o wychodzeniu z ciała, głupotki na szkolnych korytarzach.
i weekendy cieszą bardziej.. stare, stare gogo.
niby wolny dzien, ale co z tego, jesli część przespię , potem wyciągną mnie z piżamy i połowę przesiedzę u kogoś (u., o. ;*), jeszcze gdzieś wyjdę. i dwadzieścia cztery godziny mijają szybko.
nawet w taką płaczliwą pogodę.
jedyny minus? budze sie rano o szostej i mozg uporczywie wysyla mi sygnaly: "masz dzis osiem lekcji. nie zrobilas polowy prac domowych, prawie nic nie umiesz.". trudno.
czasem nie trzeba wiedziec - wystarczy myslec.
poza tym:
"żadne słowa tego nie opiszą, co poczuć moze człowiek ciemną, jesienną nocą..."