i ja też przesiaduję tak, patrzę w dół, kilkadziesiąt metrów niżej, widzę swoje nogi w powietrzu i o wiele niżej ludzi i rzeczy i ziemię, i śmieję się, tak jakby moje nogi łaskotały motyle, nie gluchy pęd powietrza. zaburzenia pamięci są jak trzymane w garści motyle. trzymasz zamkniętą piąstkę, tak małą, delikatną, i wiesz, że tam w środku jest coś pięknego. skrzydełka owadów tych i ich nóżki łaskoczą cię we wnętrza dłoni. i mimo, że to łaskotanie tak ci się podoba, nie wytrzymujesz tego i wypuszczasz motylki, i śmiejesz się. - wypuszczasz wspomnienia, by na nie popatrzeć, ale potem nie zdołasz już ich złapać. nauczyły się odchodzić. i nadchodzi smutek. pustka w głowie, stan klinicznego przygnębienia, tak powiadają. wkłuwają ci w żyły rureczki i pytają, czy zostaniesz u nich na dłużej. ale zostaję z nim, nie odchodzę. znów budzę się po czwartej nad ranem, jak kiedyś, kiedy perazyna krążyła mi we krwi, budzi mnie wspomnienie tego głosu o wschodzie słońca, i choć łaskocze mnie, to trzymam je i nie puszczę, by móc żyć choć jeszcze trochę. budzę się naga, pierwsze promienie słońca głaszczą moją skórę tak, jakby to były twoje palce. uśmiecham się i chcę tylko napisać do ciebie, chcę pisać o tobie, z tobą. zakładam koszulkę, by matka nie pytała o nic i choć do rozpoczęcia dnia mam kilka godzin, staram się zrobić cokolwiek pożytecznego. szybko zmieniająca się mania, tak powiadają. chodząc, licze swoje kroki, stąpnięcia moich drobnych stóp i myślę o jego przymkniętych powiekach, kiedy całowałam go w brzuch. i nawet czuję jego dłonie na mojej głowie, kiedy całowałam coraz niżej, coraz niżej, niżej.. boże, jestem dzika. te usta zostawiają blizny na moim ciele, jestem cała pokaleczona.