Odrobinę męczące jest to, iż muszę sobie codziennie przypominać, żeby się nie przejmować. Jak w tym nieśmiesznym kawale o blondynce, która zdjęła słuchawki i umarła, bo na walkmanie miała nagrane "wdech, wydech..." Często zapominam i często umieram z przejęcia. To jak wtedy, gdy idzie się niewyspanym na wykład i trzeba się co chwilę szczypać, żeby nie zasnąć, ale to jest silniejsze od ciebie i przysypiasz. Potrafię wmówić sobie, że jestem takim człowiekiem, który się niczym nazbyt nie przejmuje i żyje wolno oddychając pełną, wolną od zmartwień piersią, i potrafię w to wierzyć przez jeden dzień, a następnego poranka o tym zapominam i wstaję w innym świecie pełnym innych złudzeń i znów muszę poświęcać niezliczone ilości czasu na przekonywanie samej siebie, że jest inaczej niż jest. Ale to nieważne jak jest. Ważne w co wierzymy.