Bo tylko w ciżbie znajomych
można usiąść i płacząc
żebrać o okruchy czasu.
Ponoć to przyjaciele skazują nas na somotność, nie wrogowie. Wszak to brak osoby, na której nam zależy, brak możliwości jakiegokolwiek z nią kontaktu sprawia iż czujemy się samotni. No, o tym, że samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa wspominać nie trzeba. I znane jest mi zdanie niektórych na temat powyższych słów (tutaj następuje pełen szacunku i prawdziwej serdeczności ukłon w kierunku Kasi :))
Ale czy tak jest do końca? Czy na taką prawdziwą samotność, zupełną "pustać" - jak ja to lubię określać (zwrot wymyślony przez księdza Tischnera) - człowiek przypadkiem nie skazuje się sam? Swym postępowaniem? Swoją postawą? Przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. I grzechem - jeśli chodzi o Boga.
Tak, Bóg nas nigdy nie opuszcza. Ale jeśli dostatecznie solidnie okopiemy się dookoła i postawimy gruby na kilka łokci mur grzechu, to sami się od niego oddalamy. Choć to, jak pisze psalmista (psalm 139), pewnie nie jest "dostateczna" ochrona przed Bogiem ;).
I tutaj może narodzić się pytanie: Kuba, czy Ty czujesz się samotny? Otóż, nie, nie czuję się. Ale wiem, że ja nieraz zawaliłem. I wiem, że co poniektórzy czuli się przeze mnie opuszczeni i olani. Że to ja zawiniłem. I to, co teraz jest, jest z mojej winy.
I nie chodzi o to, że teraz chcę paść na kolana, rozpłakać się, rozedrzeć szaty, posypać głowę popiołem i pokutując prosić tych ludzi o przebaczenie, a już tym bardziej dziwić się czemu teraz postępują tak, a nie inaczej. Choć jeśli chodzi o pokutę- to właśnie ją odbywam. Whatever.
Ile razy nie zdajemy sobie sprawy jak wielka "moc" dania lub odebrania w jakimś sensie szczęścia drugiemu człowiekowi spoczywa w naszych rękach. I ile razy, gdy już sobie zdamy z tego sprawę, potrafimy wykorzystać to nie tak, jak potrzeba.
Nie żałuję moich przeszłych decyzji. Bo to nie one doprowadziły do tego, co jest. To właśnie brak jakichkolwiek sprawił, że jest, jak jest. I tego żałuję. Lenistwa i opieszałości. I znowu stają mi w myślach słowa wiersza księdza Twardowskiego:
Żal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło
że było za późno.
A także, może to nieskromnie, mój własny wiersz:
I przyoblekę się w habit ciszy.
Głowę posypię popiołem milczenia,
Nie powiem ni słowa, ani westchnienia.
I w cichuteńką pokorę się skryję.
Tak nisko dumną głowę pochylę,
Że czołem zawadzę o pył da drodze.
A Ty mój kochany Stróżu Aniele,
Będziesz w mej służbie przyjacielem.
Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: "Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie" (Łk 19,8)
fot. Andrzej Sulich