Ostatnio ksiądz na mszy w Bytomiu tak pięknie na kazaniu mówił o Pokoju. Pokoju Chrystusowym.
Nie wiem, może się mylę, ale chyba udało mi się go doświadczyć. Ba! Nie po raz pierwszy, zresztą.
Spowiedź- jakże cudowny jest ten sakrament. Taki przedsmak Zbawienia i ciężkiego do opisania szczęścia. I tu możnaby się rozwodzić nad niegodnością człowieka, nad jego marnością i słabością.
Nie ma się nad czym rozwodzić.
Tak po prostu jest. I trzeba to pojąć. Ja to pojmuję- za każdym razem od nowa i chyba za każdym razem nie udaje mi się pojąć tego do końca. I nie chodzi może nawet o pojęcie samego siebie w kategoriach tej ludzkiej ułomności, co nie w ząb nie potrafię pojąć "W takim razie, Jezu, dlaczego?".
I odpowiedź nasuwa się sama.
Miłość. I jestem pewien. Pewien tą niepewnością, którą zwiemy "wiarą". Niektórych rzeczy nie da się zbadać. Wyprowadzić wzrou. W to trzeba po prostu uwierzyć. Czy mi się udaje? Czasem bardziej, czasem mniej. Ciężko, a może nawet niemożliwe jest pojęcie tego wszystkiego. I przy ogromie tej niepojętości, która mnie tak zachwyca i upokarza, to co się dzieje dookoła- tragedie, problemy, chmury pyłów i ogólnoświatowe kryzysy... na prawdę- mało znaczy.
Jest miłość trudna
jak sól czy po prostu kamień do zjedzenia
jest przewidująca
taka co grób zamawia wciąż na dwie osoby
niedokładna jak uczeń co czyta po łebkach
jest cienka jak opłatek bo wewnątrz wzruszenie
jest miłość wariatka egoistka gapa
jak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchem
jest miłość co była ciałem a stała się duchem
i ta co nie odejdzie - bo znów niemożliwa