więc tak przedstwia się mój wcale nie marny żywot.
na otrzęsinach, które niektórzy nazywali dyskoteką, było prze-bardzo fajnie. nasze pogo, nasze skoki i taniec na supermena. i dzień bez pytania w nagrodę, hooh. także byłoby na siedem z plusem, gdyby nie jedna maluutka rzecz. no ale cóż, co ja się bedę takimi rzeczami przejmować. tak, jest mnóstwo osób aspirujących do, być może dla nich nobilitującej, nazwy pinda. i co ? mam zacząć, trwać w tym i nie skończyć się przejmować? nie nie, o nie. jak na razie mam zamiar sobie po prostu egzystować, bez wsłuchiwania się w niewaidomo co i bez szukania podkontekstów. bo, jak to już stwierdziłam, zapewne i te osoby kiedyś potkną się o swoje własna, wielkie ego, które wlecze się, O PARDĄ, dumnie kroczy kilometr przed nimi, rozciągając przed owymi osobami czerwony dywan z powyszywanymi na nim twarzami pełnymi uwielbienia.
więc chill, skarby, nie zaprzątamy swoch przecież małych główekk- bo ileż one mogą mieć centymetrów - jakimiś bzdurami, na które raczej nie mamy wpływu. i chyba najwyższy czas zająć się tą małą częścią świata, w której żyjemy, a nie próbować ogarniać wszystko i wszystkich.
bo po co.