w sumie to brak mi słów na to, by opisać to uczucie. kiedy słuchasz muzyki i odkrywasz w niej jakieś emocje to wciągasz się jak cholera. inspiruje Cię wszystko to, co słyszysz, bo jest w tym treść, jest przekaz. nie ma zespołu, którego pokochałam tak bardzo jak My Chemical Romance. to jedna z moich większych inspiracji, moi osobiści bohaterzy. mam taką małą nadzieję na to, że jak jutro rano wstanę to okaże się, że to taki żart.
jestem typem osoby, która zakochuje się w rzeczach niezmiennych i stałych. w ich muzyce naprawdę bardzo mocno się zakochałam, bo pokazała mi, że mogę być kimkolwiek chcę i zawsze będzie ktoś kto mnie zrozumie. dzisiaj tego kogoś już nie ma, nie usłyszę kolejnych piosenek, nie trafią one w moje serce. wydaje mi się, że to znak dla mnie, że należy się z czegoś wycofać i uśmiercić pewną część siebie. trzeba zacząć być samodzielnym i nie bać się życia wśród ludzi.
tworząc ten zespół pomogli sobie i ludziom, którzy nie radzili sobie z własnymi lękami. dotarli do szczęścia i zabrakło słów, które mogliby nam dalej przekazać. w tej sytuacji mogę powiedzieć tylko jak bardzo jestem wdzięczna, że się nie sprzedali i nie robili nic na siłę. tworzyli muzykę z krwi i kości, mimo podejścia innych ludzi.
dziękuję, za wszystkie te piosenki, które po sobie zostawiliście. to w jakiś sposób kształtowało mój światopogląd. co zrozumiałam? że nawet w idealnym świecie wkradną się jakieś niedoskonałości. co zrobię? pokażę, na co mnie stać.
kocham przeogromnie. martwe rzeczy naprawdę są idealne.
"Anything can be art.
Anything can be a self-expression.
Now take the weapon and run with it."
trochę zdycham