Popycham się w stronę maniakalno-depresyjną z psychoschematycznymi objawami paranoi. Przytłoczona naciskiem własnego bólu błądzę po omacku stale potykając się o mankament swej osoby. Są momenty , kiedy przestaje rozumieć samą siebie a moje czyny stają się bezuczuciowe kierowane jakimś ośrodkiem , potężną chęcią zaspokojenia niedoskonałości. Zaciera mi się granica miedzy tym co moralne a kategorycznie zabronione przez siły wyższe , jednocześnie zawierające się w przykazaniach , które większość i tak złamałam. Autodestrukcja idzie mi pełną parą , coś czuje , że wykończe się szybciej niż myślałam. Nie mam pojęcia dlaczego to robie. Niszczę siebie , kawałek po kawałku , fragment po fragmencie zatracam w sobie resztki człowieczeństwa i poczucia własnej wartości. Moja osoba wyrobiona w oczach innych jest iście zajebiście świetna , ludzie biorą ze mnie przykład , podbierają teksty , robią podobne zdjęcia itd ale kto tak naprawdę wie , co tam głęboko wewnątrz mnie siedzi ? Zrobiła się we mnie potęrzna szczelina , która z dnia na dzień się pogłębia tworząc rozdarcie głębokości kanionu Kolorado. Czuję się tak cholernie samotna z tym wszystkim , jak zagubione dziecko krążące po hipermarkecie , które zgubiło swoją mamę - widzę wielu ludzi wokół mnie , lecz żaden z nich nie jest moją 'mamusią'- osobą , której mogę zaufać , której bezpieczeństwo i szczere chęci załagodzą ból chodź o jeden stopień...
Każdy potrafi powiedzieć , że ' będzie dobrze'. Przyjść , zamydlić oczy a potem jak bańka mydlana 'pyk' i go nie ma. Mam na pęczki takich ludzi , którzy usiądą , wysłuchają mojej łzawej historii , pogłaszą po główce. Zrobią teatrzyk ze smutną miną, dadzą cukierka na pocieszenie.. Może i naprawdę jest im mnie żal ale oni są tylko na moment , przemijają. Moje życie jest jak pociąg a oni wsiadają na stacji x a wysiadają na najbliższej. Sami zaciskają hamulec bezpieczeństwa i czym prędzej udają się do wyjścia , nie mam prawa ich zatrzymywać. Upycham tylko ich uśmiechy między siedzenia - tak , na pamiątkę by czasem wrócić do jednego z przedziału , usiąść na zakurzonym miejscu i wygrzebać spod foteli roześmiane twarze chcąc wierzyć , że i do mnie kiedyś to wróci. . Są też wagony , przypisane tylko i wyłącznie jednej osobie. Tam promień bólu przekracza trzykrotną normę jednocześnie skrywając w sobie najpiękniejsze chwile. Czasami się tam zapuszczam , czasami częściej niż czasami. Najczęściej wchodzę do wagonu , którego klucz powinnam była wyrzucić rok temu. Skulona w pozycji embrionalnej tulę do siebie warkocz wspomnień wycierając łzy o zminą podłogę... Jestem za słaba na takie wypady a jednocześnie zbyt silnie przywiązana uczuciowo by wyrzucić do niego klucz. potrzebuję kogoś , kto bez mojego pytania , równoważnie - dla mojego dobra , bez pytania wejdzie i wymieni w nim zamki dając wyciągając pomocną dłoń w geście - tego już nie ma , teraz dla mnie doczep nowy wagon - i ukałdać ze mną nową historię to opowiedzenia. Tak wiem , powinnam się pogodzić się z bolesnym faktem , że ludzie odochdzą , że nudzi ich moja osoba , że potrzebują nowych wrażeń i haustu świeżego powietrza , którego ja nie jestem już im w stanie zapewnić. Myślę o nich , często , o wszystkich , którzy odeszli. Czy są szczęsliwi ? Jak traktuje ich życie ? Czy ma dla nich więcej szczęścia i szacunku niż dla mnie? Mometami mam wrażenie , że oni przy mnie zostawili cały swój ból i wysiadając z pociągu zaczęli ' od nowa '. Nowy początek , czysta , niezapisana kartka a w okruchach porozrzucanych po wagonach ukryli ich własne stężęnia utrapień, które parując w raz z wdychanym powietrzem dostało się do płuc , potem krwi i rozprzestrzeniło na cały organizm. Powinnam tupnąć nogą i przestać za swoje motto uznawać ' ich szczęście jest dla mnie najważniejsze' tylko do cholery zając się sobą. Tylko , że... nie potrafię... Boję się zamieść te okruchy , ruszyć cokolwiek w wagonie nie odkładając tego na swoje miejsce bojąc się , że część ukrytej w przedmiotach duszy może odejść bezpowrotnie obdzierając mnie z ostatnich fragmentów nadziei. Jestem słaba , zbyt słaba...
Jednak Ja już sama w sobie zaczynam się zatracać... ale pociąg jedzie dalej j lecz powoli i tłoki się zacierają, ogień w piecu przygasan...a moje smutne oczy wbite w szybe wyczekują kolejne stacji z ogroną nadzieją i wiarą na nowego pasażera.. Może on ma przy sobie mały kanister oleju lub smar do naoliwienia , może zeche przysiąść ze mną na moment, dać cukierka , pogłaskać po głowie i powiedzieć żałosne 'będzie dobrze' , z jednej strony rzygam tym ale z drugiej , to sens mojego następnego oddechu... Czekam na brata , na mojego ukochanego braciszka, który jest stały i najwierniejszym pasażerem pociągu. Mimo , że na moment wysiada to szybko , nawet jeśli nie ma przystanku , gdy pociąg zwalnia ,wskakuje do niego i biegnąc na oślep znajduje mnie na wpół przytomną w jednym z przedziałów, czule obejmuje i ' będzie dobrze' w jego ustach brzmi jak gorąca czekolada na przemarznięte serce... Kocham Cię braciszku. Najmocniej.
Mr Brownstone