Powoli, każdy następny. A nawet nie tak powoli, bo stanowczo za szybko. Najgorzej jest nie zdążyć. Wieczny syndrom jutra, odkładania na później. Ludzie myślą o chwilach jako o jednych z wielu, przepadłych i jeszcze nie powstałych, ale nie jako ostatnich. Staram nauczyć się dostosować do życia, jakie mi się przedstawia. I nie zdałam egzaminu. Polak nie jest mądry po szkodzie, Polak jeśli w ogóle jest mądry, to po milionach szkód, jak już ktoś kilka wieków temu zauważył. Tyle rzeczy miało się przecież wydarzyć. Nienawidzę pytania "dlaczego?", bo zostało wymyślone po to, żeby nikt nie umiał na nie odpowiedzieć. Nie istnieje powtarzalność, cykliczność, ciąg, bo już nie czuję Twojego ciepła pod dłonią. Jeśli łzy są jednostką miary, to są najokrutniejszym wynalazkiem Boga. Są dowodem na niegotowość i naiwność. Mam za wiele i za mało do powiedzenia. Nie przyzwyczaiłam się do takich sytuacji. Kolejna próba, nienawidzę tego. Odpowiedzialność spada na moje sumienie, jak oszczędzić bólu tym, których to boli, tak samo jak mnie. Których to z pewnością boli bardziej. Z mentalnej tratwy, na której jeszcze w miarę dryfuję, urwała się kolejna belka. Tej małej, wielkiej przyjemności i radości. Od początku do końca nie wiem, co o tym myśleć. Nienawidzę - i to jedyne słowo racjonalnie przychodzi mi do głowy, jednak nie jestem w stanie określić czego, zawęziłam się tylko do pierwszych, prymitywnych odczuć ludzkich.
Przeraża mnie "nigdy". Boję się zderzenia z oczywistym, że już nic nie jestem w stanie zrobić i nie zrobię.
A jeszcze jeden raz chciałabym Cię po prostu przytulić...
kocham Cię