Pierwszy dzień (ponoć) wiosny. Rano widzieliśmy się z boskimi Francuzami. To będzie jedna z dziwniejszych wiosen. Nie podoba mi się to, co dzieje się wokół. Tragedie, o których nie mam pojęcia, ale dotyczą nas wszystkich. Pewnie wiadomo, o co chodzi. Przypomina mi to o czasie, który ucieka i tych wszystkich zmarnowanych okazjach... Mobilizuje trochę do urzeczywistniania marzeń, ale przecież dla mądrzejszych są nierealne, a skoro mądrzejsi tak twierdzą, to ja głupsza nie mam prawa się temu przeciwstawiać. Nadrabiam sobie to snami, w których prowadzę kronikę drugiej, równoległej rzeczywistości, która rzeczywistością nie jest i pewnie być nie może - zbyt idyllistycznie. Uwielbiam emigrować tam, wkońcu jestem emigrantem i nie chcę tu wracać. Kiedy każdy kolejny dzień dotkliwiej ciąży, kiedy przez pieprzoną iluzję wydaje mi się, że nagle coś idzie po mojej myśli, ale oczywiście tak nie jest, jakby niby mogło?! Nawet snów nie pamiętam, tej lepszej linii życia. Zapisać się tego nie da, ale pozostaje to i ta słodka lekkość codziennych ciężarów. To przewierca mnie coraz głębiej i nie dość, że mnie boli, to po prostu smuci.
Żebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi we mnie.
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was
Mówiąc, że tego we mnie nie ma,
Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy.
Chociaż właśnie dzięki temu
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.
Pisanie było dla mnie ochronną strategią
Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom
Ten, kto sięga po zabronione.
Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora
Z kładką między sitowiem, dolinę,
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,
I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,
A pod spodem było TO, czego nie podejmuję się nazwać.
TO jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.
I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd widzi zbliżające się ciężkie kaski niemieckich żandarmów.
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat
prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.
TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,
kto pojął, że został opuszczony na zawsze.
Albo do słów lekarza o nie dającym się odwrócić wyroku.
Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.