"Pustka duszy" cz. 12
Parę minut później weszliśmy z powrotem do domu. Zjedliśmy smaczną zapiekankę, wypiliśmy herbatę. Szymon w dalszym ciągu zabawiał nas swoimi opowieściami, a my na przemian wybuchałyśmy śmiechem. Serce puchło mi z radości, gdy widziałam mamę w takim stanie. Dawno zapomniany obrazek.
- Będę się już zbierał.. bardzo dziękuję za kolację, była rewelacyjna. - Szymon wstał i przystanął przy mamie.
- Nie ma za co, gdybym wiedziała, że przyjedziesz zrobiłabym coś lepszego..
- Niech pani nie przesadza, zapiekanka była rewelka. - musnął ustami palce na znak wyśmienitości dania. Pokręciłam głową ze śmiechem.
- Chodź, odprowadzę Cię. - pchnęłam chłopaka do drzwi.
- Dobranoc! - rzucił przez ramię w stronę mamy. Mama odpowiedziała mu tym samym.
Wyszliśmy na zewnątrz. Wieczór był bardzo przyjemny. Amigo przydreptał za nami do furtki i przysiadł koło mojej nogi. Kucnęłam, żeby go pogłaskać.
- Farciarz z niego. - rzucił Szymon. Spojrzałam na niego, choć w ciemnościach ciężko było dojrzeć jego rysy.
- Niby dlaczego..? też chciałbyś żebym Cię pogłaskała za uchem? - zaśmiałam się.
- Ba, kto by nie chciał.
- Nie żartuj sobie. - podeszłam bliżej chłopaka. - dzięki Ci za fajny wieczór i sorka, że nigdzie nie wyszliśmy..
- Nie ma za co, było przecież bardzo przyjemnie. A co do wyjścia to nic straconego..
- Co masz na myśli? - splotłam ręce na piersi.
- Co porabisz w sobotę wieczorem? może masz ochotę gdzieś wyskoczyć..? miasto, kino, impreza..
- No wiesz, planów to ja nie mam żadnych.. nie wiem tylko co na to wszystko moja mama..
- SPokojnie, załatwimy to. - poklepał mnie po ramieniu. Sprawnym ruchem wyminął i wszedł do domu bez pukania.
Stałam jak posąg, z wyłupiastymi oczami. Po chwili Szymon był przy mnie z uśmiechem rozciągniętym od ucha do ucha.
- No, załatwione. - powiedział triumfująco. - złapałem Twoją mamę w ostatniej chwili.. chyba szła się kąpać.
- Wariat jesteś. - parsknęłam śmiechem.
- Lecę, do zobaczenia w sobotę. - machnął mi przyjaźnie na pożegnanie. Odwzajemniłam gest, odprowadzając go wzrokiem do samochodu. Gdy zniknął w środku auta ja również uciekłam do domu.
Mama do końca wieczoru nadawała o Szymonie. Gdy sprzątałam, ona stała obok mnie i z rozbawieniem przypominała sobie jego zabawne historie. Gdy zmywałam, siedziała przy stole w kuchni i przypomniała sobie imiona jego królików. A gdy rozkładałam łóżko do spania, oparta o framugę moich drzwi zastanawiała się dlaczego nie wzięłam od niego numeru, trując mi przez dobre parenaście minut, że fajnie by było gdyby wpadał częściej. Śmiałam się z tego pod nosem, jednak pod koniec traciłam już cierpliwość.
- Mamo! - odwróciłam się w jej kierunku i rzuciłam poduszkę na łóżko. - co ten Szymon tak utkwił Ci w głowie? to zwykły chłopak! a to, że przyjechał do nas to.. zwykła uprzejmość.
- No nie wiem.. - pokręciła głową. Przez mój wybuch aż się wzdrygnęła. - kiedy znów przyjedzie?
Tym razem to ja pokręciłam głową. Odwróciłam się znów plecami do niej i zajęłam szykowaniem legowiska.
Parę dni minęło, a po Amigo nikt się nie zgłaszał. Piesek coraz bardziej przyzwyczajał się do naszego towarzystwa, chodził za mną krok w krok, zaczepiał i chętnie jadł to, co mu podrzucaliśmy pod nos. Karton, służący mu za schronienie bardzo mu przypasował. Wieczorami sam chodził do swojego legowiska, zwijał się w kłębuszek i zasypiał jak niemowlak. Podczas dnia bywał cały czas z nami, towarzysząc nam na każdym kroku. Polubiłam go. Był serio przytulnym, kochanym psiakiem.
W sobotę postanowiłyśmy z mamą zawitać do miasta. Zakupy żywnościowe, wypłata kasy z banku no i weterynarz. Wzięłyśmy Amigo na kontrolne badania, które okazały się prawidłowe. Nic naszemu pupilowi nie dolegało, czuł i rozwijał się dobrze. Lekarz ustalił, że ma zaledwie parę miesięcy. Sam dokładnie nie wiedział ile. Podczas zakupów czuwał przed marketem, przypięty smyczą do metalowej barierki. Zostawiając go samego byłam pewna, że nic mu nie będzie. Ależ było moje przerażenie, gdy po wyjściu z "Aldi" Amigo nie było!
- Mamo! - wrzasnęłam. Grupka stojących nieopodal ludzi odwróciła się w moją stronę. Nie zwracałam na nich uwagi. - mamo, nie ma psa!
- Co..? o czym Ty..? - rozejrzała się czujnym okiem dookoła. - Jezu, rzeczywiście! Hania.. hej, Hania!
Ale ja już mamy nie słyszałam. Nim się obejrzała, byłam już spory kawałek od niej. Biegłam wzdłuż chodnika i wołałam Amigo po imieniu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, byłam bowiem na granicy płaczu. Gdzie się podział ten pies? pytałam siebie w myślach. Przebiegałm cały market dookoła, zahaczając boczne uliczki. Wróciłam na parking, gdzie mama czekała przy samochodzie. Byłam zdyszana i mokra. Grzywka kleiła mi się do czoła.
- I co..? nigdzie go nie ma? - spytała. Ona również była zaniepokojona.
- To koniec.. straciliśmy go. - wydyszałam, oparta o maskę samochodu.
- Spokojnie, na pewno gdzieś jest.. przecież chyba nikt go nie ukradł?
Mama mowiła to takim stoickim spokojem, że aż jej zazdrościłam. Wiedziałam jednak, że w głębi duszy przeżywa to równie mocno jak ja. Westchnęłam głęboko.
- Pojedziemy powoli.. może gdzieś się błąka.. co mu strzeliło do głowy? - powiedziałam i wsiadłam do auta.
- Patrz uważnie, może gdzieś się tuła..
Otwarłam jak szeroko szybę i wychyliłam głowę. Przekrzykiwałam głos pędzących aut, wołając imię futrzaka.
- Amigo! Amigo! gdzie jesteś? - wydzierałam się na całe gardło. - gdzie Ty, kurde, jesteś?!
- Spokojnie.. - mama próbowała mnie uspokoić, ale jej łagdony głos jeszcze bardziej mnie irytował.
- Czy Ty w ogóle się tym przejmujesz?! - spojrzałam na nią nie kryjąc złości.
- Przejmuję, ale..
- Stój! - krzyknęłam nagle. - słyszysz? zatrzymaj się! - krzyknęłam w jej stronę.
Mama zatrzymała się na chodniku, na zakazie. Włączyła światła awaryjne i spojrzała na mnie przestraszona. Odpięłam pas i wybiegłam z auta.
CDN.