Oczy przekrwione, cały pokój zadymiony,
miałem już nie jarać a znów jestem spalony.
Matka mi krzyczy synu weź się ogarnij to wpędzi cię do grobu,
zobaczysz to nie żarty. Gdzieś godzinę później, jestem już na schodach,
przystanek na pół piętrze w bletce skręcam towar. Z klatki wychodzę,
na oriencie jaram jointa, spotykam koleżkę mówi że chce pół worka,
szybko załatwione, dla mnie prosta sprawa, nie muszę długo szukać,
kiedy chce coś zajarać, trawą pale stresy, skun mnie wciąż jara,
codziennie zabity od samego rana.