Zielono mi. O.
Stare opowiadanie znalazłam na dysku. Kawałek pokażę. Akurat padło na część całkowicie dialogową.
- O mój Boże. Naszej nauczycielce wfu odbiło! Kazała nam opisać doznania podczas medytacji! Jakby to miało w czymś pomóc. Ja nawet nie wiem, jak się to robi! - krzyczałam ze złością idąc do domu.
- Wyobraź sobie, że jesteś na pięknej łące. W oddali widać małą, drewnianą chatkę z pięknym, czerwonym dachem. W oknach wiszą niebieskie zasłonki, a przy drzwiach rośnie pnąca róża. Z lasu wybiega sarenka i kieruje się w twoją stronę - Monika zdawała się rozpływać, wciskając mi ten tandetny kit o biegających sarenkach.
- I goni ją wilk?
- Wilk? Jaki znowu wilk?! Bądź cicho, słuchaj i sobie wyobrażaj!
- Dobra, dobra - odparłam zrezygnowana. Nie ma sposobu, by porozumieć się z moją przyjaciółką, gdy zaczyna te swoje wywody o uroku życia na wsi.
- Sarenka przynosi ci w pyszczku kwiatek, rzuca go u twych stóp i ucieka. Siadasz na soczyście zielonej trawie i wpatrujesz się w dal. Wkoło latają malutkie ptaszki i wyśpiewują wspaniałą piosenkę. Świat jest piękny, a ty czujesz się wypoczęta i pełna pozytywnej energii.
- Więc tak wygląda medytacja? - zapytałam zaskoczona.
- Nie wiem, właściwie nigdy nie medytowałam, ale zrobiło ci się lepiej, prawda?
20 dni. Too fast. Too fast.
See ya.