Po dość długiej przerwie i wielu namowach kilku osób znowu zaczynam prowadzić fbl.
Zazwyczaj na postanowieniach się kończy, bo czasami trudno znaleźć w sobie motywację do czegokolwiek.
Przy tej "cudownej", majowej pogodzie ciężko chociażby wydobyć jakiś uśmiech na twarzy.
Bark pozytywnej energii płynącej ze słońca demotywuje do ambitniejszych działań niż leżenie z laptopem w wyrku, popijając herbatkę i od czasu do czasu przyjmować gości.
Wczoraj o 13:25, kiedy to skończyła mi się ostatnia lekcja w tym tygodniu, mogłam spokojnie odetchnąć z nadzieją na ciekawy weekend.
To wyluzowanie szczególnie dało się zauważyć w pociągu powrotnym do Kostrzyna. Śpiewanie na cały wagon wraz z Olcią, kaczuchy i te dziwne, dość krytyczne (nie wiem czemu ; d ) spojrzenia ludzi z Kozą na czele!
Pierwsza rzecz, którą zrobiłam po powrocie do domu, było spanie... Wiem, wiem bardzo ambitne zajęcie.
Wieczorem pizzeria ze Skarbem. Mniam. Dziękuję ; *
I film, na którym spaliśmy.
Dzisiejszy dzień nie zaczął się przyjemnie.
Pobudka budzikiem brata o 6:50 i panika. Znowu to okropne wrażenie, że zaspałam na pociąg...
Śniadanko, szykowanko i shopping with mother.
Laptop, wyrko, herbatka i wyczekiwanie na Miśka.
Czekam Mały, czekam ; *
Trzeba znaleźć w sobie resztkę optymizmu, entuzjazmu, pozytywnej energii i nie wiem czego jeszcze.
Inspiracji przydałoby się poszukać w reggae rytmach.
Czas na reggaenerację :)