W poniedziałek miałam pierwszy dzień w szkole. Ogólne wrażenia - ok. Klasa jest mała, 15 osobowa, 14 dziewczyn i jeden chłopak. Dziesięć z nich to blondynki. Kobieta, tzn wychowawczyni, typuje że jest po 60-stce, wydaje się być miła ale jakby nieobecna. Rozdała jakieś plany, kazała wypełnić jakieś ankiety na temat zdrowia fizycznego i psychicznego, dała plan lekcji. I tu się zaczęło. 

Tu jest plan mojej klasy, 1DH2: http://www2.romsdal.vgs.no/timeplaner/klasser_1DH2.htm

Właśnie. W tygodniu są tylko dwie godziny ''przyrody''/biologi, cztery angielskiego, trzy matematyki i dwie norweskiego. Pomyślałam sobie że no ok, zobaczę jak to będzie.

Tydzień okrutnie mi się ciągnął bo nic nie robiliśmy, jedyne co to dostaliśmy książki i kolejni nauczyciele przychodzili się przywitać. A, i robiliśmy pudełko. Trzeba było narysować na takim jakby kartonie według wzoru jak ma wyglądać i potem wyciąć go takim nożem do tapet. Skończyłam w niecałe 15 min, czekając na resztę klasy która robiła to samo przez dwie godziny i nadal nie skończyła. Resztę czasu leżałam na ławce przysypiając. Dobijający był chyba czwartek, kiedy na matematyce kobieta rozdała nam kartkę z zadaniami typu: 2 x 2 + (4 - 2). Chociaż, bardziej dobijające było chyba to że większość nie wiedziała jak zrobić to zadanie... Nie to że sama jestem dobra z jakiegokolwiek przedmiotu, ale no litości.

Tego samego dnia przyszła do mnie jakaś kobieta i miała sprawdzić mój, i potem jeszcze jednej dziewzyny poziom języka. "Zdałam" na 100%, kobieta aż zaklaskała ze szczęścia i powiedziała że mogę już iść... ym. 

W piątek pojechałam do liceum ogólnokształcącego które jest na odludziu na zupełnie innej wyspie i powiedzieli mi że mnie przyjmą, bo mają jeszcze kilka ostatnich miejsc, muszę im tylko pokazać oceny z 10 klasy.

Tzn, liceum do którego (gdybym teraz wybierała) chciałabym pójść, ma zajęte wszystkie miejsca i gigantyczne listy oczekujących, miejących nadzieje że ktoś zrezygnuje i dostaną tam miejsce. Gdybym wcześniej pomyślała też bym się tam dostała bo dostawały się tam osoby z dużo gorszymi ocenami niż moje, ale że nie pomyślałam, jestem w jakiej jestem sytuacji. 

Myślę czy nie lepiej będzie przecierpieć ten rok w tamtym dziwnym ogólnokształcącym z niezbyt dobrą opinią na totalnym odludziu , biorąc sobie trudniejszą matematykę i ''przyrodę'', i zamiast ''generell studiekompetanse'' będę miała ''spesiell studiekompetanse'', dzięki któremu można później iść na tzw trudniejsze studia. 

Na następny rok szkolny poszłabym do tej szkoły co chciałam, tzn wtedy już na drugi rok i wyprowadziłabym się z domu, bo dojeżdżanie aż tam jest męczące jak dla mnie.

Jestem w martwym punkcie bo nie wiem co zrobić, czuję że zmarnuję dwa lata w tym liceum co jestem teraz na nic nie robienie, żeby później trzeciego roku musieć odrabiać zaległości z tamtych dwóch lat. Tu gdzie jestem, w dwa lata przerabia się to, co w liceum ogólnokształcącym ludzie przerabiają w rok, a potem na trzecim roku trzeba przerobić dwa lata w jeden, żeby mieć samo ''generell studiekompetanse'', po którym nie można iść na te ''trudniejsze'' kierunki jak np. medycyna. W sumie do jutra muszę się zdecydować, a ja zupełnie nie wiem co robić, ech.

Nie mam siły ani ochoty sprawdzać czy mam tam jakieś błędy ortograficzne.